sobota, 30 marca 2013

Powrót (IRAN)

Jesteśmy już w domu. Od ostatniego wpisu nic wielkiego się nie wydarzyło.

Pojechaliśmy do Tabaz, miasta przedstawianego w przewodniku jako serce pustyni. Gdy złapaliśmy taksę by pojechać za miasto na pustynię okazało się że jest ona oddalona o 200km.
Miasto w którym nie było nic do roboty, więc tylko pospacerowaliśmy i pograliśmy w karty. Trochę żałowaliśmy że zamiast tego nie pojechaliśmy na narty w okolice Teheranu, ale teraz już to nie ma znaczenia.

Wracaliśmy tą samą drogą co w pierwszą stronę, czyli Teheran - Stambuł - Stuttgart i na jedną nockę pojechaliśmy do mojej rodziny pod Monachium w malowniczej miejscowości Altomuenster. Dalej stopem raz dwa do Polski.

Wyjazd na ogromny plus! W najbliższym czasie postaramy się jeszcze dorzucić: skrótowe informacje ogólne/praktyczne, podsumowanie każdego z nas i mały pokaz zdjęć (ew. link do picassy).

lecol

piątek, 29 marca 2013

jak sie bawic w kraju osi zła (Bandar abbas, Qeshm Island, IRAN)

23.03.2013

- Ali, mozemy pojsc potem do jakies kafejki internetowej na chwile?
- Spoko, ale jesli chcecie fejsa lub gmail to nie dacie rady, zablokowane.
- Eee dobra to odpuscimy. Chcielismy wrzucic tekst na naszego bloga.
- Macie bloga? Piszcie, że tutaj jest super, że wszystko jest super! Albo nie... piszcie że wszystko jest super oprocz wladzy. Wladza jest glupia, bardzo glupia.

Ali gdy byla mowa o wladzy za kazdym razem na chwile sie zwieszal, markotnial. Ewidentnie bylo mu przykro ze w takich czasach przyszlo mu zyc. Wladza bardzo ogranicza obywateli, a dodatkowo prowadzi agresywna polityke zagraniczna. Mimo ze konfliktow zbrojnych nie bylo tu od dawna, to Iran "nie lubi sie" z Izraelem, USA, Pakistanem i ogólnie rzecz biorac z krajami arabskimi.
Na naszego gospodarza dodatkowo irytujaco wplywal fakt ze byl w trakcie odbywania sluzby wojskowej, ktorej nienawidzil. Odbebnil juz pol roku, zostalo mu jeszcze poltora.

I to tyle smetow, bo przeciez prawie wszystko mialo byc super.

Ali na tydzien zalatwil sobie zwolnienie lekarskie (wystawil znajomy ojca) by moc spedzic Nowy Rok z rodzina. W necie zobaczyl ze mniej wiecej w tym czasie po Iranie kreci sie czworka blizej niezidentyfikowanych obiektow z Polski, wiec postanowil ich do siebie zaprosic. To nic ze oni wcale jego miasta nie mieli w planach, a najblizsza miejscowka gdzie mieli sie zatrzymac byla oddalona o 700km. Napisal taka wiadomosc ze cala czworka zmienila zdanie w przeciagu jakis 5 sekund. Jedziemy tam!

I tym sposobem wspaniala czworka (z grzecznosci nikogo nie pominalem) jak sie pozniej okazalo zdecydowala sie na spedzenie najwspanialszych dni w Iranie. Najpierw mialy to byc ok 2 dni, pozniej 3, cztery to mial już być maks. Skonczylo sie na pieciu dniach w Bandar'abbas i na pobliskiej wyspie Keszm. I mimo ze za nami fantastyczne przezycia w Teheranie, Isfahanie, Jazd, a przed nami wyjazd na pustynie to doskonale wiemy: wlasnie przezylismy najlepsze 5 dni w Iranie.

Ten wpis bedzie dlugi i przepelniony emocjami. Ale trudno zeby taki nie byl, skoro: powitalismy perski Nowy Rok, nurkowalismy w Zatoce Perskiej, zostalismy porwani i przezylismy wiele innych sytuacji.



Perski Nowy Rok:

O Irańskiej goscinnosci pisalismy juz wiele. Za kazdym razem (o, przypadkowo zaczalem zdanie tytulem ulubionej piosenki Kuby, ktora zreszta jest strasznym gownem) jednak jestesmy totalnie zaskoczeni. Tym razem nasz gospodarz Ali (o którym juz odrobinke napisalem) odebral nas o 6 rano z dworca i zalatwil mieszkanie kolegi, ktorego akurat nie bylo. Troche relaksu przez caly dzien, jakies luzne pogaduchy na kazdy temat i oczekiwanie na wieczor. 

Dla Irańczyków (czy jak kto woli Persow) pozegnanie starego/przywitanie nowego roku to wazne rodzinne wydarzenie. Ciezko mi to porownac do naszej kultury, ale proporcjonalnie moze byc cos jak u nas Wigilia.

Zostalismy zaproszeni, lecz totalnie nie wiedzielismy czego mamy sie spodziewac. Jak powiedzial mi ojciec Aliego, oni chcieliby swietowac to na ulicach swojego miasta, jednak policja nie pozwolilaby na taka swobode by rodzina mogla czuc sie komfortowo. W zwiazku z tym postanowili wyjechac po za miasto, gdzies w okolice gor. Kasia mowi ze jechalismy w Pegueocie 206 w 7 osob, co jednak jest tu normalnym zjawiskiem (hitem dla nas sa piecioosobowe rodziny jadace na jednym motorku).

Na miejsce pojechalo ok 20 czlonkow rodziny i my. Po dojechaniu na miejsce nastapil szybki naturalny podzial rol: mezczyzni szukali drewna, kobiety (juz bez chust) ustawialy stolopodloge na ktorej zreszta momentalnie nas posadzily. W tym momencie poczulismy sie jak biali w afrykanskiej wiosce. Wszyscy dookola cos robili, a my siedzielismy i tylko dostawalismy co chwile przed nos: napoje, ciastka, owoce. Po chwili dezorientacji udawalo nam sie coraz bardziej wtapiac w otoczenie, a na koniec juz bylismy wszyscy jak ziomki z podworka.

Po kolei:
- wszyscy uczestniczylismy w obrzedzie (choc to duze slowo, bardziej to byla zabawa) skakania przez ognisko. Rodzinka tlumaczyla ze przeskakujac dostaje sie energii na caly rok, a wyrzuca sie z siebie te zle moce. Choc z ich tlumaczen wynikalo ze to bardziej poganska zabawa niz wiara ze faktycznie ma to takie znaczenie.

- gdzies z boku na naturalnym grillu (z ulozonych kamieni) robilo sie pyszne miesko, a w tym czasie z jednego samochodu leciala muzyka, puszczano sztuczne ognie i wszyscy tanczylismy. Duzo spiewow, smiechow, szisza i gdzies w tle Ali polewajacy daktylowke.

- jedzenie z pysznym miesem i pytaniami co 20 sekund: czy wszystko mamy? czy czegos bysmy sobie zyczyli? standard tutaj

- na koniec jeszcze troche zywiolowych spiewow z gitara.

Koniec ok 23:45, miejscowi nie przywiazuja wiekszej wagi do samej polnocy, dla nich wazne jest po prostu swietowanie tego wieczoru.
Ludzie ktorzy nas przyjmuja w Iranie zyja raczej ponad przecietnie. Rodzina Aliego także. On sam studiowal cos z platformami wiertniczymi (ma nadzieje ze po wojsku uda mu sie znalezc bardzo dobra prace w Australii), ojciec zajmuje wysokie stanowisko w liniach lotniczych IranAir, mama to pozytywnie walnieta osoba ktora caly czas sie smiala i probowala do nas cos mowic w farsi-angielskim (cos jak moj i Kubusia jezyk angielsko-polski) i dwie siosry: jedna ok 13 lat i druga 21 lat ktora hmmm noo hmmm takze tego. Jako ze tu za zone trzeba jej rodzinie zaplacic to cena tej siostry z pewnoscia bedzie wysoka. Bardzo dobry kontakt zlapalismy tez z kuzynem ktory jest pilotem w Georgia Airways (Kubus w pewnym momencie zaczal mu nawet tlumaczyc jakich maszyn powinni uzywac na danych trasach).


Po rodzinnej imprezie zostalismy zabrani na domowke. Zabawna sprawa, a slowa najlepiej moga ja opisac to: nielegalne i kicz. Wchodzimy do domu i oczywiscie zewszad pelna obczajka. Nikt sie nawet nie kryl po prostu wszystkie oczy skierowane na nas mimo glosnej muzyki.
Nielegalne bylo: takie nocne zgromadzenie, glosna muzyka, impreza w formie powiedzmy klubowej, alkohol, ubior dziewczyn (nie tylko brak chusty, ale tez bluzki, spodnie, buty przypominajce wczesne lata 90 u nas). Na jakiej zasadzie sie to odbywalo ze policja tam nie wbila to nie mam pojecia.
Tradycyjnie juz bylismy niezlymi maskotkami, ktore ku zdziwieniu zebranych potrafily wyjsc na parkiet i tez sie dobrze bawic. W tancu trzeba bylo pamietac jednak, ze nie mozna dotykac sie z dziewczynami (nawet chwytac za reke), co bylo bardzo zabawne i przypominalo dyskoteki z podstawowki.



Queshm Island

Queshm to miesjce stalego zamieszkania Aliego, Miejsce gdzie czuje sie najlepiej. Wyspa w Zatoce Perskiej niedaleko miasta Bandar Abbas gdzie do tej pory przebywalismy, W samej przeprawie nie bylo nic ciekawego gdyby Ali nie postanowil ubarwic jej przemytem pewnego wysokoprocentowego napoju. Napoj prawdopodobnie nie byl dobrze dokrecony w zwiazku z czym z plecaka ulatnial sie odpowiedni do niego zapach. Cale 45 min przeprawy, a potem przejscie przez kontrole policji przebyl w bardzo widocznym stresie. Troche dziwilismy sie po co tak ryzykuje, a jego kuzyn nazwal to pozniej zwykla glupota, za ktora moglby slono zaplacic.

Wieczorem Ali zaprosil swoich ziomkow z ktorymi dali pokaz swoich silnych glosow i umiejetnosci gry na gitarze. Jeden z ziomkow mial najdluzsze paznokcie jakie w zyciu widzielismy, takie jak my tylko dwa razy dluzsze. Okropne zjawisko ktore tu wcale nie jest niczym dziwnym.


Kolenego dnia mielismy napiety grafik, wiec wstalismy o nieludzkiej godzinie 7:00 (no dobra o 8, ale chcielismy o 7).

Zaczelismy z grubej rury. Od nurkowania w Zatoce Perskiej. Dla wszystkich nas (oprocz Kasi) bylo to pierwsze nurkowanie ze sprzetem. Latem probowalem to zrobic bez sprzetu, gdy zanurkowalem w Chycinie na glebokosc 6m by wylowic recznik. Skonczylo sie peknieta blona bebenkowa (recznik wyciagnalem!). W zwiazku z moim wiecznie zapchanym nosem zastanawialem sie czy moge to powtorzyc, ale Ali mowil ze to wielkim problemem nie jest. Odmienne zdanie miala Kasia, ktora niby ma tam jakies papiery z nurkowania (choc moim zdaniem to jest dyplom od rodzicow za zanuzenie glowy w wannie). W kazdym razie twierdzila ze w przypadku kataru jest absolutny zakaz nurkowania. Twierdzila tez ze sprzet jest stary, nieprofesjonalny i zamiast tlenu w butlach mamy gaz, ktory chca wykorzystac do bomb najnowszej generacji. Dobra, to ostatnie to może nie, trzeba jej (tej naszej zydowce oczywiscie) ze jarala sie tak samo jak my.
Rekina co prawda nie spotkalismy (podobno da sie) ale i tak bylo mega. Te wszystkie kolorowe stworzonka sprawily, ze jak najszybciej chcemy jeszcze raz!

W Iranie wiele rzeczy jest zakazanych i sciganych. Sa tez przestrzenie w ktorych swoboda jest znacznie wieksza niz u nas. W tym ruch uliczny. Gdy Ali chcial nam pokazac mala wyspe wjechal autem na plaze, a z plazy wykorzystujac odplyw przedostalismy sie mielizna na oddalona jakies 200m wysepke. Biarac pod uwage ze zrobilismy to nie wychodzac z auta, bylo to dla nas niezla zabawa i kompletna abstrakcja. Na kolejnej plazy juz nie bylo tak kolorowo, bo auto sie zakopalo w piasku. jednak momentalnie znalazlo sie pomocnych 20 chlopa i po pewnym czasie udalo sie auto wydostac.

Zaobaczylismy jeszcze Wielki Kanion (tylko troche mniejszy;) i lasy namorzynowe.

Gdzies po drodze dziewczyny zostaly namowione na henne, co nas bardzo smieszy bo efekt jest podobny do podania mojej pięcio letniej siostrze brazowego pisaka i reki jako obiektu do rysowania. A najzabawniejsze jest to, ze to "cudo" bedzie mogl podziwiac w Polsce kazdy, bo nic nie zapowiada zeby mialo sie szybko zmyc. Smieszne sa czasami te nasze dziewczynki.

Wieczorem poszlismy do galerii handlowej, gdzie dalem reszcie lekcje porzadnego bowlingu. Zahaczylismy tez o wystawe wezy z ktorej wynikalo ze w Iranie mozna spotkac calkiem okropne, oblesne i wielkie stworzenia. Ali przez caly nasz pobyt byl napastowany przez miejscowych. Wiele osob nie moglo sobie odpuscic zapytania miejscowego ziomka skad wzial tych czterech bialasow. Sytuacja powtarzala sie kilkudziesieciokrotnie, w koncu Ali przyznal ze powinien chodzic z tabliczka Lachestan. Tak wlasnie brzmi nazwa naszego panstwa w tlumaczeniu na farsi. Calkiem spoko, nie?

Dzien zakonczylismy wizyta u wujka Aliego by skorzystac z neta i wrzucic cos na bloga. Kolejny raz przekonalismy sie ze kazdy probuje na swoj sposob podejmowac walke z systemem. W odwiedzonej rodzinie wlasnie urodzilo sie dziecko, maly chlopczyk, ktore dostalo zydowskie imie (nie pamietam jakie, ale nie bylo to Kasia). Taki sprzeciw przeciwko polityce nienawisci.

Tradycyjnie już przesadzilem z iloscia tekstu, wiec oddaje paleczke Kubusiowi by opisal reszte pobytu u Aliego.






Kolejny dzien i znowu zaczynamy od konkretow. W planach mamy zobaczyc delfiny na wolnosci i posmigac na skuterach wodnych. Wstajemy znowu nieludzko o 7 i ruszamy w piatke naszym wyscigowo-terenowym hyundayem accentem na polnoc wyspy. Po godzince jestesmy na przystani promowej skad odplywaja szybkie motorowki do miejsca gdzie mozna zobaczyc delfiny. Widac ze miejsce dosyc tuurystyczne ale mimo to nie spotykamy nikogo z poza Iranu.
Przyplywa po nas znajomy Aliego i w droge. Sama podroz okazuje sie juz atrakcja. Motorowka solidnie lata po blekitnych falach Zatoki Perskiej. Podobno jak sie dobrze przyjrzy to w oddali mozna dostrzec Dubaj. Ali kwituje to szybkim " Let's go to Dubai and drink something!" - Niby Iranczyk a jednak swoj co pokaze jeszcze dobitniej nastepnego dnia. Ale wracajac, po 20min doplywamy na miejsce i dlugo nie musimy czekac zeby zobaczyc, narazie w oddali pletwy tych przefajnych morskich ssakow. Po kilku chwilach obserwujemy juz je z bliska jak w odleglosci 3-5m przeplywaja kolo nas. Bardziej ruchliwe nawet sobie poskakaly. Niesamowicie zobaczyc na zywo cos co normalnie oglada sie w National Geographic.

W drodze powrotnej cumujemy na malej wysepce oddalonej o 3-4km od Queshm. Tam dostajemy calkiem niezly obiad na ktory czekamy godzine a nastepnie wracamy na nasza wyspe. Za cala ta ponad 3h wycieczke wraz z obiadem placimy 17zł..

Jedziemy dalej w kierunku przystani skuterow wodnych. Na miejscu okazuje sie jednak ze fale sa zbyt duze i 10latek ktory pilnuje interesu nie chce nam wypozyczyc sprzetu! Nie pomaga proba przekupstwa ani inne marudzenie. W drodze powrotnej zahaczamy jeszcze o prywatna plaze znajomego rodziny Aliego gdzie dziewczyny moge sobie pozwolic na rzecz nie do pomyslenia w Islamskiej Republice Iranu czyli na kapiel w stroju kapielowym. Woda troszke ziebi nam nozki bo przy 32st na dworze, ma ona tylko ok 24. Dajemy jednak rade sprostac temu wyzwaniu.

Wieczorem wracamy do domu szybkie pakowanie  i wracamy do Bander Abbas poniewaz Ali nastepnego dnia ma ostatni dzien zwolnienia a chce spotkac sie jeszcze ze swoim kuzynem pilotem, ktorego nie bedzie widzial przez nastepne pol roku. Nie bierze on jednak pod uwage zeby zostawic nas w hotelu albo wpakowac do nocnego autobusu. Wykonuje pare telefonow i zalatwia nam nocleg, tym razem w pustym mieszkaniu swojego wuja ktory gdzies tam wyjechal. Z powodu duzych fal nie plywaja male lodki do Bander dlatego musimy jechac na drugi koniec wyspy taksa na duzy prom. Przeprawiamy sie i lapiemy takse do miasta (ok.60km).

I tu zaczyna sie porowanie o ktorym pisal Michal. Co prawda troche przekoloryzowal zeby zachecic do czytania ale sytuacja na prawde mogla byc troszke stresujac. Wsiadamy do samochodu, wszystko wydaje sie normalnie, Michal daje kase A. ale ten wyskakaju z "Take this, i don't know why but i don't trust him". Dalej sa zatrzymania sie w dziwnych miejscach, dziwna jazda i zachowanie kierowcy. Ali wydaje sie zdenerwowany ale nie chce nas specjalnie martwic, rzuca tylko ze cos moze byc nie tak. Jak sie pozniej okazalo skojarzyl on pare faktow takich jak to ze taksowkarz chcial nas wysadzic w podejrzanej dzielnicy Bander Abbas, potem chcial jechac jakas boczna droga a nie autostrada a ostatnio slyszal od swojego znajomego o podobnym przypadku porwania. Na szczescie konczy sie tylko na stresie co niektorych z nas.

Na miejsce dojezdzamy o 1 w nocy ale nic nie wskazuje na to zebysmy mieli isc spac. Wszyscy wybudzili sie ta przejazdzka i z checia przyjmujemy u nas Aliego z kuzynem, ktorzy siedza do 4 30.

Nastepnego dnia mozemy sie wyspac wiec korzystamy z tego w pelni. Przed 14 dzwoni A. budzac nas i mowi ze zaraz wpadnie z przyjacielem i kuzynem oraz z lunchem. Lunch okazuje sie typowym polskim pozegnaniem! Na naszej stolo-podlodze albo krzeslo-stole laduja owoce, orzechy i inne zagryski a wraz z nimi poltora literka tradycyjnego w tych stronach wysokoprocentowego napoju alkoholowego wlasnej roboty. Rozmawia sie bardzo milo. Nawet ja z Michalem wybitnie udzielamy sie w konwersacji. Nadchodzi jednak czas pozegnan. Wszyscy zgodnie twierdzimy, ze jak by sie dalo zostalibysmy tutaj do konca naszego pobytu w Iranie. Niesamowite jak szybko mozna sie zakolegowac i znalezc wspolny jezyk z jakims kolesiem z kraju wydawalo by sie tak odmiennego kulturowo, religijnie i obyczajowo. To pokazalo znowu ze Iran to nie islam, Ahmadinezad czy inny Chomeini ale niesamowici ludzie, ich goscinnosc, otwartosc i bezinteresownosc.

O 18 jestesmy na dworcu autobusowym skad jedziemy na pustynie do Tabas z przesiadka w dobrze znanym nam juz Jazd. Na pozegnanie dajemy Aliemu laurke z naszymi zdjeciami (paszportowymi wiec wybitnie twarzywymi), wlasnorecznie zrobione kieliszki chociaz Dominika mowi ze to podstawki do jajek i oczywiscie plyte z polska muzyka, nagrana przeze mnie wiec bez watpienia najlepsza. Nie zeganamy sie, raczej mowimy sobie na razie.


lecol i kuba










czwartek, 21 marca 2013

Na przypale albo wcale (Jazd, IRAN)


18.03.2013

Dodajac swoje male co nieco do powyzszego posta to z Kasia nie tylko udalo nam sie wiecej zobaczyc w Isfahanie, ale i wiecej przezyc (podczas gdy chlopcy przez wieksza polowe dnia sprawdzali temperature swoich spiworow)!
Wszystkich Iranczykow mozna uznac za jezdzace niebezpieczenstwo na ich szerokich drogach (od interpretacji tutejszych zalezy czy sa to trzypasmowki czy tez piecio, jednak trzeba przyznac, ze bardzo szybko sie to zmienia). Oprocz samochodow w ruchu drogowym uczestnicza rowniez motocykliœci, ktorzy czesto nawet nie zwracaja uwagi czy jada pod prad albo czy maja czerwone swiatlo. Nasz kolega z Isfahanu postanowil mi i Kasi zapewnic dodatkowa rozrywke zabierajac kazda z nas na 5-minutowa wycieczke swoim zakurzonym motocyklem. Podczas jazdy na licznik nawet nie chcialam zerknac, wystarczylo mi szalencze wymijanie samochodow, czy doslowne wcisaknie sie miedzy auta. Warto tez wspomniec, ze o takim wynalazku jak kask to w Iranie z pewnoscia nie slyszeli. Przez co wizja mnie przy najmniejszym starciu nie napawala optymizmem. Zapewne to doswiadczenie moge zaliczyc do tych, podczas ktorych o maly wlos nie dostalam zawalu serca.

Czas zmienic miasto i hostow. Dosc adrenaliny (albo to dopiero poczatek?).
Goscil nas juz biznesmen z Teheranu, pozytywnie szalony stolarz z Isfahanu, to teraz czas na mlode malzenstwo z Jazd (chlopcow caly czas korcilo pytanie ile gosc, nasz host zaplacil za swoja zone).
Przyjeli nas w calkiem milym mieszkanku w nowej czesci miasta (sami przyznali, ze w tej starej czesci nie jest bezpiecznie, ze wzgledu na mieszkajacych tam imigrantow, Afganow).

Jaz
Miasto, ktore wg wszystkich nas, jest numerem jeden w Iranie. Uznaje siê je rowniez za jedno z najstarszych na swiecie. Klimat starego miasta tworza zachowane budowle nawet z XI w. Ale nie sa to pojedyncze dominanty przykuwajce wzrok swoja wielkoscia, architektura czy pieknie zdobionymi elewacjami, jak Meczet Piatkowy, Meczet Amir Chokhmaq, Œwiatynia Ognia, Muzeum Wody (ktorym bylismy "zachwyceni"!). To niewatpliwie wyjatkowe miasto to platanina waskich uliczek ciagnacych sie przy zabudowie mieszkaniowej (tak, tam jeszcze ludzie mieszkaja!) o jednolitym piaskowo-glinianym kolorze. W przyjemnym klimacie mozna przejsc od jednego zabytku do drugiego. Podczas takiej przechadzki Kasia zwrocila nam uwage na kolatki, ktore zachowaly sie na niektorych drzwiach. A byly dwie rozne - meska i damska. Ulatwialo to komunikacje pomiedzy odwiedzajacymi a domownikami. Odglos jednej z nich sugerowal meska wizyte, wiec to pan domu zobowiazany byl do powitania goscia w drzwiach. W odwrotna strone to dzialalo, gdy na plotki przychodzila kobieta. To byla taka tam ciekawostka zaserwowana przez Kasie ;)


Ale ciekawostka, ktora zapamietamy z tego miasta to nie kolatki na drzwiach a po poludniowy meeting z niespodziewanymi goscmi w czasie naszego powrotu do domu. I wydaje mi sie, ze w bardziej literacki sposob opisze to Kuba:

W koncu zaczelo sie robic kolorowo! Ale jak to mowi Lecus "na przypale, albo wcale". A zaczelo sie normalnie, po zwiedzaniu troszke glodni i zmeczeni, umawiamy sie z naszym hostem i wracamy z nim do domu na lunch. Atmosfera sielankowa, zupelnie nie zapowiadajaca tego co wydarzy sie za chwilke. Wraz z Nashi, nasza  gospodynia , podjezdzamy kupujemy goracy chleb w piekarni a nastepnie kierujemy sie do ostatniego punktu naszej wycieczki- spozywczaka. Parkujemy i nagle z za nas wyjezdza szary Citroen Xantia z dwoma panami w garniakach, w okularach i mokasynach z czubkiem. Cala nasza piatka, nagle znajduje sie w sytuacji jak z filmu. Siadamy wiec gleboko w fotelach i czekamy na rozwoj sytuacji. Panowie, nazwijmy ich Hot i Dog zaczynaja zgrywac dobrego i zlego gline (jak w typowo hollywoodzkiej produkcji). Pan Hot zaczyna maglowac Nashe na zewnatrz samochodu, a ta robi sie coraz bardziej zdenerowana, blada i zmieszana. Do naszej czworki siedzacej w samochodzie podchodzi zas pan Dog. Z milym usmiechem witam sie z nami (ze mna i z Michem nawet podaje sobie reke) i grzecznie prosi o nasze paszporciki. Nasza szefowa zaczyna miec powazne problemy, bo pan Hot szybko obnazyl jej klamstwo jako bysmy mieszkali w hotelu a do niej jechali tylko na przyjacielskie pogaduchy. Swoja droga chyba nikt wczesniej nie napisal ze couchsurfing czyli mieszkanie u kogos w chacie jest surowo zakazany w Iranie, nawet bardziej niz uzywanie fejsbuka. Wracajac jednak do sytuacji po 10 min Nasha wsiada do auta i informuje nas ze zostalismy zaproszenie na pogaduchy ale juz nie do niej do domu tylko do glownego biura policji "turystycznej". I tu nie przypadkowo uzywam ".." poniewaz Panowie H&D tak sie przedstawili, jednak jak sie pozniej okazalo byla to policja bezpieczenstwa, ktora z tego co sie dowiedzielismy od meza N. jest nagorszym kur***wem ze wszystkich (powiedzial tylko ze moga zgarnac Cie z ulicy i przez dlugi czas nie informowac nikogo gdzie i czemu tam jestes.. cytujac jego slowa "you're lost". Nasi nowi przyjaciele zabieraja nasze paszporty i nie czekajac na nas ruszaja. Po drodze nie za wiele mozemy dowiedziec sie od Nashy, sama jest chyba solidnie zdenerowana wiec nie za bardzo mamy wspolna wersje. Z Michalem  dochhodzimy do wniosku ze my nie ponimaju a dziewczyny maja isc w zaparte. W wejsciu zostawiamy telefony i aparaty. Wchodzimy do niezbyt przyjemnego budynku gdzie ponownie spotykamy pana Hota i pana Doga. Po chwili oczekiwania zostajemy zaproszeni w czworke do pokoju gdzie za biurkiem siedzi Iranczyk w srednim wieku.  Po twarzy widac ze sluzbista z ideologia bezpiecznego panstwa tak gleboko zakorzeniona w glowie ze chyba tylko cos metalowego o kalibrze powyzej 7mm. mogloby mu to z glowy wybic. I tu zaczynamy kolejny film, tym razem polski przedstawiajacy realia pracy policji ale w poprzedniej epoce. Padaja pytania, "co, po co, dlaczego, z kim, kiedy". Nastepnie padaja zapewnienia ze to wszystko dla naszego bezpieczenstwa, ze dobro nasze jako jednostki jest wazne dla dobra ogolu i dla calego Iranu. Szefo zdenerowany troche naszym gadaniem bzdur i rznieciu glupa, zaczyna podnosic poprzeczke i w bardzo dobrze zakamuflowany sposob pokazuje nam, ze on ma czas i ze do czasu kiedy nie powiemy tego czego od nas oczekuje mozemy nie wyjsc z tego pomieszczenia. Z Lecolem dalej nie ponimaju, Kasia sie nie udziela zeby nie pogorszyc sytuacji ale sytuacja Dominiki ktora siedzi najblizej niego robi sie nie do pozazdroszczenia. Zostaje wzieta w solidny ogien pytan. Na szczescie jakos to przetrwala. Szefo wykonuje telefon i po 30s. na jego biurku pojawiaja sie nasze telefonu ktorymi inni mili panowie juz sie pewnie dobrze zaopiekowali. Chiwle pozniej wchodzi Nasha i wszyscy dostajemy do podpisania dokument.. w jezyku farsi (kojarzycie film jak laski w Tajlandii dostaja do podpisania dokumenty w nieznanym sobie jezyku w ktorych niby jest napisane ze przyznaja sie do przewozu narkotykow i dostaja zapewnienie ze dostana maly wyrok a potem okazuje sie ze podpisaly na siebie wyrok?). Na pytanie o przetlumaczenie na angielski dostajemy usmiech politowania. Musimy wiec zaufac N. ktora tlumaczy nam wszystko.  Podpisujemy i otwieraja sie przed nami drzwi wolnosci. Mamy jechac do domu zabrac plecaki i sie zbierac. To byla z ich strony informacja ze w ich kraju to jest nielegalne i ze nastepnym razem juz nie bedzie tak milo.
I tak zakonczyla sie nasza pierwsza przygoda z panami w workowatych garniturach. Efekt jest taki ze ogolnie JIP na 70% bo troche nie wiemy czego sie spodziewac i jednak nas puscili.

Konczac juz ten przydlugawy wpis informuje ze jedziemy wlasnie autobusem do Bandar Abbas czy jakos tak (750km-15zl), tam jutro jestesmy zaproszeni na poczatek obchodow ichniego nowego roku, ktory tu sie obchodzi 13dni. Nastepnie z naszym nowym hostem plyniemy motorowka na Queshm Island gdzie obiecal nam narty wodne i nurkowanie z delfinami. Mam nadzieje ze nam nozki nie zmarzna bo podobno Zatoka Perska ma teraz tylko 25 stopni a powietrze 30. Troszke sie obawialismy kolejnego couchsurfingowania ale na nasze obawy, kolega odpisal ze mamy sie zupelnie nic nie martwic bo jego tata jest "very, very powerfull in this area" i ze mamy sie o nic nie obawiac. No risk, no fun!

Pozdrawiamy

Domi i Kuba





no issue (Isfahan, IRAN)


17.03.2013, godz. 16:19

Kubus troche polecial, po prostu nie wie, ze mam duzo rodzenstwa ktore nabija licznik. Ale poczul chlopak fejm i niech sie troche pocieszy. Wlasnie konczymy nasz pobyt w miescie Isfahan i o tym kilka slow.

Miasto:
Ok 2mln mieszkañców w zwi¹zku z czym uznawane za prowincjonalne. Zabytkowe centrum miasta tworzy Plac Imama Chomeiniego (goœæ który poprowadzil Iranczykow podczas rewolucji w 1979 w wyniku ktorej powstala Republika Islamska i panstwem zaczeli rzadzic Ajatollahowie, islmscy duchowni). Plac z jednej strony zakoñczony zabytkowym bazarem, a z drugiej ogromnym kompleksem religijnym stylizowanym na Licheniu. Robi to wrazenie, ale Domi i ja nie widzimy tego pierwszy raz, poniewaz jak sie okazuje zabytkowe budynki sakralne wygladaja niemal identycznie jak w Uzbekistanie. Ciekawe jeszcze by³y: most trzydziestu trzech kolumn (rzeka wysch³a dwa lata temu) i miejscowa gdzie dotarly tylko dziewczyny, ale nie maja pojecia co to bylo (cos sciamniaja, ale moze obronia sie fotkami).

Ludzie:
Zagranicznego ruchu turystycznego tu ewidentnie nie ma w zwi¹zku z  czym jestesmy niezla atrakcja dla miejscowych. Gdyby ktos zalozyl pletwy, stroj pletwonurka i spacerowal tak po Polwiejskiej to zrozumialby jaka tutaj zwracamy uwage. Pelna obczajka od gory do dolu raczy nas kazdy przechodzien. Bardziej odwazniejsi mowia: "hallo", "welcome to Iran". A ci ktorzy czuja sie na silach podchodza i zagaduja. Sa bardzo mili, ale na dluzsza meta jest to meczace. Wciaz tylko: "skad jestescie?', "co robicie w Iranie?", "podoba wam siê?", "pracujecie, czy studiujecie?". Przy okazji mozna dodac ze ani jedna osoba nie zareagowala na nas negatywnie (chyba nie wiedza ze Kasia jest zydowka). Odnosnie dziewczyn to nikt im nie podaje reki. One twierdza ze taka kultura, ale naszym (Kubusia i moim) zdaniem po prostu moglyby sie umyc.

W tym miescie mozna tez zaobserwowac, ze kobiety sa bardziej przykryte. Prawdopodobnie jest to zwiazane z duza liczba patroli policji obyczajowej. Jedna sluzbistka dwa razy ruszala do naszych dziewczynek, ale zawsze kierowalismy wzrok przed siebie, przyspieszalismy kroku i odpuszczala. Pojecie wstydliwosci tez ma tutaj inna skale. Czasami wystarczy tylko spojrzec na dziewczyne, nie mowiac juz o usmiechu by ta zawstydzona skierowala wzrok w ziemie.
Mimo ze korzystamy z uprzejmosci hostow ktorzy nas goszcza, to jednak czujemy sie goscmi calego Iranu. Np przed chwila na dworcu ni z gruchy ni z pietruchy podszedl do nas starszy mezczyzna i przyniosl kubek herbaty.

Nasz gospodarz:
Pozytywny cwaniaczek. Na ulicach urzadza sobie slalom wykorzystujac przy tym maksymalne mozliwosci przyspieszenia swojego auta. Jego ulubiona sentencja, ktora wciaz powtarza jest "no issue"
Spedzilismy z nim mega fajny wieczor, podczas ktorego:
- bawil sie w magika, robiac sztuczki z kartami, z czego jedna byla przekozacka
- znow przekonalismy sie ze co innego dzieje sie na ulicach iranskich, a co innego w domach. Poczestowal nas wysokoprocentowym alkoholem, ktory doprowadzil mnie do niezbyt pozywtywnych przezyc zoladkowych.
- opowiedzial znakomity kawal o wooki looki, z ktorego smiejemy sie do teraz (nie chce mi sie go teraz opisywac, moze pozniej ktos sie tego podejmie)
- okazalo sie ze jest fanem haszu. Troche narzekal na nasza biernosc w tym temacie, bo Polacy ktorzy byli profesjonalnymi palaczami. My sie nie skusilismy na ta propozycje
- opowiadal o najgorszym przezyciu, czyli goszczeniu Niemca - nazisty (z wytatuowana swastyka na piersi). Owy Niemiec skonczyl pobity przez dwie Iranki, ktore probowal poderwac (podrywanie tutaj jest chyba niemozliwe)
- no i oczywiscie rozmawialismy na wszystkie mozliwe tematy


Ceny:
przejaz taksowka od 5z³ (krotki, ok 10min) do 10zl (dlugi, ponad pol godziny, gdzies za miasto)
hamburger (mega konkret) 4-6z³
zapalki 5gr
ten kebab o ktorym Kubus pisal wczesniej 10zl
papierosy 1,5zl
cola mala 1zl
woda 50gr (0,5l), 1zl (2l)
przejazd autobusem: 300-600km 15-20zl (VIP, o ktorym tez wczensniej pisal Kubus)



Znowu wyszedl dlugi wpis. Nawet staramy sie zeby nie bylo tego tak duzo, ale mamy tyle przezyc ze ciezko nam pisac mniej.



lecol




(Teheran, IRAN)



15.03.2013


Jak wiecie z poprzedniego wpisu Michal duzo wczoraj biegal po roznego rodzaju toaletach i innych przybytkach uzytecznosci publicznej co zdecydowanie wplynelo na jego zachowanie. Troche nas to martwi bo mogl cos zlapac albo kogos spotkac w kabinie. Objawy sa takie ze caly czas chodzi i mowi o roznych rzeczach zwiazanych z czynnoscia nr2, opowiada o toaletach, wspomina wczorajsze przygody. Dobrze ze nasz host tego nie rozumie a my pomimo ze zgorszeni staramy sie patrzec na to wyrozumiale.
To tytulem wstepu do dzisiejszego dnia, ktory spedzilismy na czynnosciach typowo organizacyjnych takich jak : wymiana pieniedzy (zdecydowanie nielatwa), zakup karty sim (niemalze niemozliwa, ale dzieki niezwyklej uprzejmosci i zaangazowaniu Iranczykow ktorzy kupili i zarejestrowali nam karte na siebie udalo sie) oraz nadrabianiu zaleglosci internetowych. Po poludniu przyszedl czas na male zwiedzanie. Meczet, targ i ogolnie jakies uliczne bzdury. Z ciekawostek dzisiejszego dnia, warto wspomniec o paru  rzeczach:

-nasz wczorajszy opiekun, wlasciel mieszkania i przewodnik wyjechal dzisiaj do Indii ale nie, nie w zadnym wypadku nie zostawil nas samych. Poprosil swojego przyjaciela ktorego oczywiscie imienia nikt z nas nie zna o to zeby sie nami opiekowal, wszedzie nas wozil i ogolnie spelnial wszystkie nasze zachcianki. Koles jest mega spoko, wszystko nam zalatwia, wszedzie wozi i w ogole jest (nie wiem jakiego slowa uzyc zeby nie wyszlo ze wchodzi nam w dupe albo jest strasznie nachalny) ultra uprzejmy i uczynny.

-bylismy dzisiaj w meczecie. Kaska z Dominika ktore juz przyzwyczaily sie do swoich chust musialy dodatkowo ubrac czador( dlugi material przykrywajac wszystko oprocz twarzy). Mimo to jednak nie mogly wejsc tam gdzie Michal i ja tylko do jakiejs swojej kanciapy z boku.

-nasz nowy kolega po powrocie ze zwiedzania, kiedy uslyszal ze mamy ochote na dobry kebab w bulce stwierdzil, mamy sobie odpoczac a on nam pojedzie po jeden z najlepszych kebabow w Teheranie (pamietacie, miasto 12mln ludzi, wielkosci mniej wiecej 8 Warszaw albo z 15 Poznaniów).  Wzial, wsiad w samochod, pojechal. Przyjechal po prawie dwoch godzinach z wielka torba, kebabow i jakiegos ichniejszego kefiru (podobno spoko). To cos co bylo w tej siatce bylo ogromne! Jednym takim dalo by sie wyzywic maly kraj w Afryce. Nie przesadzajac jedna bulka z miesem, bo warzyw za bardzo nie dostrzeglem miala okolo 1-1,2kg. Kosmos. Oczywiscie zajebiscie dobre.

-dzisiaj wieczorem ruszylismy do Isfahanu, podobno miasta z tych must see, jesli jest sie w Iranie. Sie okaze. Narazie jedziemy w autobusie ktory ma fotele wielkosci kanap w naszych domach rozkladanych do poziomu prawie 90stopni. Autostrada od 200km- 3pasy w jedna i druga strone.. To chyba nie taki kraj jaki sobie wszyscy wyobrazaja? Na dodatek dostalismy poczestunek, kawe/herbate, caly czas woda w lodowce. I co najlepsze.. cena 6 dolarow- 450km :)

Tak wiec pozdrawiamy z kraju gdzie benzyna kosztuje 15 centow za litr (pierwsze 60l- polowa ceny) ludzi w kraju gdzie dokladnie to samo kosztuje 5,7zl..

I tym milym akcentem chyba zakoncze dzisiejszy wpis, mam nadzieje ze sie nie nudzi.

Aha zapomnialbym dodac.. Po liczniku na blogu, widac ze kilka osob czyta i moze wyciagajac zbyt daleko idace wnioski, nawet sie podoba. Dzieki bardzo wszystkim za wejscia i komentarze to pomaga pisac kolejne wpisy!

Kuba



piątek, 15 marca 2013

pierwsze rozpoznanie Teheranu (IRAN)


14.03.2013, 21:34

W poprzednim wpisie Kubus posluzyl siê kilkoma pomowieniami i klamstwami. Olac go, potrzebuje chlopak wsparcia i przytulenia. Jest jedynakiem i rodzice zawsze przyznawali mu racjê nawet gdy opowiadac ze studiuje na trzecim roku.

w jednym mial racjê: jesteœmy w Iranie!

Po pierwszym dniu kilka szybkich, luznych spostrzezen:

- jezeli droga jest trzypasmowa, tzn na szerokoœci ulicy jest miejsce dla czterech samochodow + motor

- policja jest wszêdzie, na kazdym skrzyzowaniu

- gosc u ktorego nocujemy ma dziwne poczucie humoru: caly czas wspomina o broni nuklearnej, terrorystach i bombach

- ten sam gosc jest dosc bogaty, jezdzi Hyundayem Santa Fe rocznik 2009 (caly w skorze, na ulicy ewidentnie siê wyroznia). Trochê nie wiemy o co mu chodzi, ma 43 lata, prowadzi dochodowe biznesy, a jednoczeœnie goœci w swoim mieszkaniu nas i dwoch Dunczykow. jezeli chodzi o jego biznesy to mam nadziejê tylko ze nie handluje nerkami.

- Ten sam gosc w swojej lazience ma lotnisko, co oznacza ze nie ma zadnej nadziei na spotkanie muszli

- kontunuujac temat lotniska mozna sprawnie przejsc do pierwszego posilku (wbrew pozorom jest miêdzy nimi zwiazek). Zjedliœmy pysznego kebaba na miescie. Kebab tutaj zupelnie nie przypomina naszego. Kazdy dostal pelen talez ryzu, a na platerach wjechala wuchta miêsa (kurczak, baranina, wolowina), dodatkowo salatka. Pyszne, ale...

- jest nowe jedzenie, jest rowniez nieprzystosowany zoladek. W wyscigu na pierwsze jazdy w zoladku wygralem niestety ja. Od zakonczenia pierwszego posilku do zamachu terrorystycznego w moim zoladku minêlo jakies 10 min. Jezeli ktos jest wrazliwy niech przewinie troche nizej, bo teraz bedzie drastycznie. Zeby nakreslic dokladny obraz tej historii nalezy cofnac siê do momentu wyjazdu z Polski. Dotarlismy do tajnych informacji Iranskiego rzadu, ze w tym kraju nie uzywa siê papieru toaletowego. W zwiazku z tym ja wzialem 3 rolki, Kasia 2 rolki (jest hardcorem), Kubus 4 rolki, a Domi jedna rolkê  i wszystkie mozliwe zapasy lotniska w Stuttgarcie (dla mniej kumatych lotnisko w Stuttgarcie i lotnisko w lazience naszego hosta to zupelnie inne tematy). W zwiazku z tym wszystkim nalezy zrozumiec kubusia wychodzacego z toalety i ogloszajacego Swiatu z nieskrywana radoscia: "Zuzylem tylko 7 podwojnych listkow!". Wracajac do sytuacji po obiedzie.. Problemy jak juz wiemy nadeszly niespodziewanie szybko. Krzyzakiem dobieglem do publicznego WC, wiedzac juz co mnie czeka potem. Tajne info iranskiego rzadu potwierdzilo sie, papieru nie bylo. Nasze zapasy zostaly w mieszkaniu. Zostal mi wêzyk z woda...    
Dla bardzo ciekawskich, tak, bylo duzo mydla! Spieprzac

- Z innej beczki. Korki na ulicach tutaj ogromne. To tak jakby przejazd ze srodki na rataje o 7:30 przelozyc na cale 12-15 mln miasto

- Teheran graniczy z gorami. Wysokimi. Do podnoza najwyeszego szczytu, ok 5600 m.n.p.m. mamy stad ok 30km

- Nasze dziewczynki co chwilê zachowuja siê gorszaco. A to im siê trochê zsunie chustka z czola, a to cokolwiek powiedza. Ale oczywiœcie i tak sa najlepsze i najladniejsze. Jezeli jednak jesteœmy juz w temacie dziewczyn to nie wypadalo by nie wspomniec o miejscowych. Otoz sa nietuzinkowe, spektakularne, olœniewajace, sratatata sratatata, po prostu sa ladne. Czêsto bardzo. Kto kojarzy Norê (pochodzi z Iranu) z serialu "Jak poznalem wasza matke" ten zrozumie. Razem z Kubusiem postaramy siê z tego tematu zrobic jakis ciekawy material i wrzucic tutaj. Enshaallah

- Nasi Persowie wlasnie doszli do wniosku ze Kasia to zydowskie imiê. Kasia szybko zostala zakopana do pasa, a Kuba i ja jednoczesnie dostalismy kamienie do rêki, a do glowy przylozono karabin. Poczatkowo uznalismy, ze oddamy zycie za Kasiê, ale szybko uznalismy ze to rzucanie kamieniami to fajna zabawa. Trzeba to powtorzyc w Pl. Uwolnili Kasie dopiero gdy Kuba opowiedzial glupi zart.
No dobra prawda jest tylko pierwsze zdanie i ostatni dialog. trochê szkoda.

- Maly hit. Wlaœnie pijemy lampkê wina wlasnej roboty. Jednak da siê, Prawdopodobnie to jest takie ich szukanie wolnosci. Przed wyjazdem czytaliœmy o gosciu ktory zostal za to skazany na smierc. No risk no fun

- Niestety: zadna bomba nie wybuchla, nie bylo zadnej strzelaniny, nikt nie pali amerykanskiej flagi. Nuda. Pzdr


lecol



We're simply THE BEST! (Teheran, IRAN)


14.03.2013, 5:00

Jestesmy w Iranie!!! Po ciêzkich bolach i solidnym rznieciu glupa dostajemy wizy i pozwolennie na wejœcie na ziemie pana Ahmadinezada.
Ale po kolei: Wieczor na lotnisku spêdzamy bardzo owocnie. Na lotniskowa podloge w kolejnosci trafiaja piwka,kutasowa, owocowe wina a na koncu my sami. Okazja ku temu byla oczywiscie szczytna a mianowicie- Ostatnia taka biesiada a nastêpnie dwa tygodnie absolutnej abstynencji, ktorej proba zlamania moze wiazac siê z daleko idacymi konsekwencjami z wiêzieniem i straceniem wlacznie. Nastêpnego dnia czas skladac nasz  koczownicze obozowisko i ruszac do naszego celu. Z ciekawostek przed samym lotem: Michal inforumuje nas ze jesteœmy w Sztatgurcie, Kasia ciœnie wszystkim niepelnosprawnym, Dominika nawiazuje podejrzane kontakty konczace siê napisaniem poematu na jej czesc w jêzyku Farsi a mi niestety przychodzi utrzymywanie reszty w pionie. Moglem zapomniec dodac ze przyczyne tych wszystkich dziwnych sytuacji byla jedna litrowa buteleczka napoju o herbacianym kolorze, na ktory pomysl zakupy wpadl oczywiœcie.. Michal. Ogolnie on od poczatku wyjazdu chwali siê, ze zna burmistrza Murowanej Gosliny. Troszke zal bo skad niby mialby znac tak powazna osobê ale wszyscy narazie mu z politowaniem przytakuje. Wracajac jednak do relacji, to o godzinie 4.15 po mêczacej i dlugiej przesiadce w Stambule ladujemy na terenie Islamskiej Republiki Iranu. Tu zaczynaja siê schody. Najpierw kolejka po formularz wizowy. Potem okazje sie, ze musimy miec rezerwacje hotelu, ktorej oczywiscie nie posiadamy. Kolejne pytanie o to czy znamy jakiegos Iranczyka konczy  siê odpowiedzia negatywna. Zaczyna robic siê malo kolorowo a panowie celnicy w klapkach nie wygladaja na ugodowych. Po 45 min dostajemy formularz a po kolejnych 30 Pan straznik granic informuje nas, ze mimo iz nie powinnien pozwolic nam wjechac do swojego pieknego kraju! Potem tylko kolejne 15min, 60 euro (w tym oczywiœcie 10 lapoweczki) i mozemy stanac oficjalnie, z wiza wbita w paszporcie.. w kolejce do kontroli paszportu :) Ostatecznie udajê siê, i jesteœmy w Iranie!
PS. Mega smieszne, ze laski musza chodzic w chustach na glowie, dlugich spodniach i z dlugimi rêkawami. Mam nadzieje ze bêdzie z 30 stopni.


Kuba



Wylot (IRAN)


12.03.2013, 21:00

Ciezko numerowac dni wyjazdu, poniewaz czesc naszej ekipy ruszyla w trase juz w poniedzialek, a dwojce z nas (mi i lêcolowi) bardziej siê poszczêscilo. Swoja podroz zaczelismy, przez zupelny przypadek, dzien pozniej niz Kasia i Kuba. Moze zamiast dokladnie opisywac, rozpiszê mini statystyki podrozy naszych par :)


Trasa Poznan - lotnisko w Stuttgarcie
Czas:
- K&K: 25 h
- D&£: 10 h

Liczba przesiadek:
- K&K: 6
- D&£: 3

Temperatura podczas rozpoczêcia lapania stopa:
- K&K: -5
- D&£: +5

Podsumowujac drogê, ok. 1000 km dane bylo duetowi K&K przebyc w niezbyt komfortowych warunkach (zwlaszcza pogodowych), wiêc szacun dla nich!

Teraz zaliczamy nockê na kolejnym lotnisku (niedlugo bêdziemy mogli umiescic galeriê z naszymi zdjêciami z roznych dziwnych miejscowek, w ktorych dane bylo nam spêdzac noc:)). Lotnisko w Stuttgarcie jest w miare duze, w zwiazku z czym i miejsce do spania mamy dosc komforotwe, bo ustronne.
Jutro w poludnie zaczynamy podroz lotnicza przez Stambul, docelowo do Teheranu, wiêc trzymajcie kciuki, zeby nas tam wpuscili, a potem wypuscili ;)


Debica

poniedziałek, 11 marca 2013

dzisiaj wyjazd, jutro wyjazd (IRAN)



 Jedziemy z tematem!

Cel: Iran

Ekipa: Kasia, Kubuś, Domi i ja (łęcol)

Wylot mamy w środę 13.03 ze Stuttgartu. Mieliśmy ruszyć dzisiaj, żeby spokojnie dojechać tam na stopa i Kasia z Kubą faktycznie ruszyli (chociaż trochę im się przedłużyło, na autostradę dostali się chyba ok 16).
Nam się udało, ponieważ w niedzielę wieczorem dowiedzieliśmy się, że mój wujek śmiga we wtorek z Poznania do Monachium. A dalej do Stuttgartu już tylko 200km prostą autostradą ;)


Największą niewiadomą jest decyzja czy zostaniemy w ogóle do Iranu wpuszczeni. Nie staraliśmy się o wizę w Polsce, ponieważ jest zbyt duże prawdopodobieństwo odmowy.
Lecimy na 13 dni, a jest możliwość uzyskania wizy do 15 dni na lotnisku w Teheranie. Jak wyjdzie, zobaczymy. Niby każdy wie, że jest spora szansa że nam się nie uda, ale nikt nie chce tego brać pod uwagę.

Co jeśli nie dostaniemy wizy? Nie mamy pojęcia. Domino śmiał się że czeka nas 13 dni w strefie tranzytowej na lotnisku w Teheranie. Logicznie patrząc... może mieć rację. Ale No Risk No Fun (jakkolwiek tragicznie to ostatnio brzmi).


Załatwiamy jeszcze ubezpieczenia, uczelnię (heh) i jakieś inne pierdoły, ale totalnie już żyjemy tym wyjazdem.
Aa, odnośnie ubezpieczenia. Kiedyś przywiązywałem bardzo luźną sprawę do tego papierku. Co więcej planując niskokosztowe wyjazdy pomijałem ten zbędny wydatek. Ogarnąłem się wcale nie wtedy gdy rozwaliłem sobie nogę, plecy czy inną błonę bębenkową. Ale w momencie gdy dowiedziałem się ile kosztuje ściągnięcie zwłok do Polski. Ile? Z takiego Egiptu, Tunezji ponad 100 tys. zł. Serio. Słabo by było gibnąć i zostawić rodzinę z dylematem: ściągać gnoja czy zostawić!?



Z frontu:
Kasia i Kubuś są pod Berlinem. Z pytań zadawanych smsami mniemam, iż nie wzięli żadnej mapy (a jadą na stopa).
Taa, zdziwiłbym się gdyby mapę wzieli ;)


łęcol

niedziela, 10 marca 2013

jest wkręta

Wkręciłem się. Totalnie.

Wyjazdy, podróże mnie pochłonęły. Chęć zobaczenia czegoś innego, czegoś nowego, zobaczenia jak funkcjonują ludzie w innych miejscach, czy też jak funkcjonują moi znajomi podczas wyjazdu jara mnie!

Mamy ogromne szczęście, bo żyjemy w momencie gdzie podróżować może każdy. Na dodatek nie potrzeba do tego dużych pieniędzy. Zrobić 1000km za darmo na stopa? Trzeba po prostu wyjść na ulicę i pomachać ręką. Kupić bilet lotniczy za 1zł do Budapesztu? Wystarczy obserwować promocje lotnicze i kupić bilet. Tani nocleg? Są namioty czy też programy w necie dzięki którym ludzie z całego świata goszczą się nawzajem za free. Jedzenie? W supermarketach można kupić wszystko w przystępnych cenach. A jeśli w danym kraju takich opcji nie ma to prawdopodobnie jest to miejsce gdzie spokojnie stać nas na zjedzenie czegoś na mieście.

Blog założyliśmy z prostego powodu. Podczas wyjazdów przeżyć jest mnóstwo, ale momentalnie się o większości z nich zapomina. Warto mieć to gdzieś spisane. Drugim aspektem jest fakt (dla mnie szczególnie zaskakujący), że niektórych to co robimy interesuje i chętnie sobie takiego bloga poczytają. Zdajemy sobie, że zdolności do pisania mamy "takie se", dlatego piszemy luźno, prostym językiem i oczywiście nikogo do czytania tego nie zmuszamy. No dobra skoro tak, to nawet fajnie, choć zdaję sobie sprawę że to co robimy to nie jest nic niezwykłego.
Po prostu taka zajawa, pasja.

Zaczęło się bardzo niewinnie, od trzytygodniowego wyjazdu na Krym między moją drugą, a trzecią liceum. Wyjazd w pięcioro znajomych, czysty chill, zero spin, pełen luz. No i do tego ta 27-godzinna podróż pociągiem z Lwowa do Symferopolu. To było mega i zaczęło otwierać oczy.
Kolejne wakacje i wyjazd na stopa trasą Poznań - Kraków - Wiedeń - Praga - Monachium - Poznań. Całość za 300zł (spaliśmy u rodziny i znajomych). Opcje wyjazdów stawały się coraz bardziej dostępne. Jeszcze tego samego lata po jednym weekendzie spontaniczna decyzja i jedziemy znowu na Krym. Bez biletów, bez żadnego przygotowania pojechaliśmy. Z tym że w pierwszą stronę w większości na półce na bagaże (z dwudniową przerwą na biwakowanie na plaży w Odessie). Na powrót nie było żadnej opcji (bilety na najwcześniej za miesiąc), więc powrót przez całą Ukrainę na stopa. Na zakończenie lata objazdówka po pięknej Toskanii.

Potem zaczęły się studia na na Turystyce i rekreacji, więc zaczęła się rekreacja. Pierwsze tanie przeloty (za 30zł w dwie strony do Oslo). Potem rodzice zabrali nas na wyjazd na beatyfikację JPII, przy okazji odwiedziliśmy Pragę, Wenecję, Monachium i przede wszystkim te (chyba) pięć dni w Rzymie! I zbliżały się kolejne wakacje. Chęć zrobienia jakiegoś fajnego, taniego wyjazdu. No i wyszło przekozacko: 42 dni, 9975km (większość autostopem).
Trasa: Poznań - Durtmund - Bordighera - Lazurowe wybrzeże (Monako, Nicea, Cannes, Saint Tropez) - Mointpellier - 10 dni w Maroko (Tanger - Chefchauen - Fez - Marrakesz - jakaś wieś pod Rabatem - Tanger) - Tarifa - Madryt i powrót. Półtora miesiąca podróżowania w dwie osoby i same pozytywne wspomnienia.

Jesień 2011 jeszcze spokojna, ale to cisza przed burzą. Bo rok 2012 to już wkręta pełną parą i korzystanie ile wlezie. Weekend w Berlinie za grosze, pięć dni w Barcelonie z czterema panienkami, wyjazd z tatą na Białoruś, tydzień jeżdżenia po Sardynii i wylot na fjordy do Norwegii, gdzie zobaczyłem jeden z najbardziej niesamowitych obrazków w moim życiu, czyli ścianę Prekiestolen. Potem sesja na uczelni, na której niestety nie mogłem się zjawić, ponieważ wypadł mi wyjazd na Ukrainę, gdzie zobaczyliśmy Lwów, Kijów, Zaporoże i półfinał Euro2012 Hiszpania-Portugalia w Doniecku.
Na zakończenie wakacji kolejny wielki (dla mnie) wyjazd, czyli trzy tygodnie w Uzbekistanie. Wyjazd konkret, miejsce gdzie serio już jest inaczej i ludzie się inaczej zachowują.
Jesień to pięć dni w miejscu gdzie Europa graniczy z Azją czyli w Stambule i maraton Londyn - Budapeszt - Mediolan - koło podbiegunowe w Norwegii, gdzie 6 grudnia zobaczyliśmy dzikie stado ok 100 reniferów.


A teraz... jutro wyjazd do Iranu. Jeżeli nas wpuszczą to spełni się jedno z moich największych podróżniczych marzeń. Nie da się ukryć że te marzenia rosną z każdym wyjazdem.

To tyle z wstępu. Krótko mówiąc jaram się wyjazdami, jaram się niespodziewanymi sytuacjami podczas wyjazdów, jarają mnie nowe miejsca. A to wszystko staram się ogarnąć jak najtaniej po to by móc jeszcze więcej!






Jeszcze odnośnie bloga: Zdajemy sobie, że zdolności do pisania mamy "takie se", dlatego piszemy luźno, prostym językiem i oczywiście nikogo do czytania tego nie zmuszamy. Co więcej, jeśli doszedłeś do tego miejsca to jesteś niezłym kozakiem ;)


łęcol