czwartek, 21 marca 2013

Na przypale albo wcale (Jazd, IRAN)


18.03.2013

Dodajac swoje male co nieco do powyzszego posta to z Kasia nie tylko udalo nam sie wiecej zobaczyc w Isfahanie, ale i wiecej przezyc (podczas gdy chlopcy przez wieksza polowe dnia sprawdzali temperature swoich spiworow)!
Wszystkich Iranczykow mozna uznac za jezdzace niebezpieczenstwo na ich szerokich drogach (od interpretacji tutejszych zalezy czy sa to trzypasmowki czy tez piecio, jednak trzeba przyznac, ze bardzo szybko sie to zmienia). Oprocz samochodow w ruchu drogowym uczestnicza rowniez motocykliœci, ktorzy czesto nawet nie zwracaja uwagi czy jada pod prad albo czy maja czerwone swiatlo. Nasz kolega z Isfahanu postanowil mi i Kasi zapewnic dodatkowa rozrywke zabierajac kazda z nas na 5-minutowa wycieczke swoim zakurzonym motocyklem. Podczas jazdy na licznik nawet nie chcialam zerknac, wystarczylo mi szalencze wymijanie samochodow, czy doslowne wcisaknie sie miedzy auta. Warto tez wspomniec, ze o takim wynalazku jak kask to w Iranie z pewnoscia nie slyszeli. Przez co wizja mnie przy najmniejszym starciu nie napawala optymizmem. Zapewne to doswiadczenie moge zaliczyc do tych, podczas ktorych o maly wlos nie dostalam zawalu serca.

Czas zmienic miasto i hostow. Dosc adrenaliny (albo to dopiero poczatek?).
Goscil nas juz biznesmen z Teheranu, pozytywnie szalony stolarz z Isfahanu, to teraz czas na mlode malzenstwo z Jazd (chlopcow caly czas korcilo pytanie ile gosc, nasz host zaplacil za swoja zone).
Przyjeli nas w calkiem milym mieszkanku w nowej czesci miasta (sami przyznali, ze w tej starej czesci nie jest bezpiecznie, ze wzgledu na mieszkajacych tam imigrantow, Afganow).

Jaz
Miasto, ktore wg wszystkich nas, jest numerem jeden w Iranie. Uznaje siê je rowniez za jedno z najstarszych na swiecie. Klimat starego miasta tworza zachowane budowle nawet z XI w. Ale nie sa to pojedyncze dominanty przykuwajce wzrok swoja wielkoscia, architektura czy pieknie zdobionymi elewacjami, jak Meczet Piatkowy, Meczet Amir Chokhmaq, Œwiatynia Ognia, Muzeum Wody (ktorym bylismy "zachwyceni"!). To niewatpliwie wyjatkowe miasto to platanina waskich uliczek ciagnacych sie przy zabudowie mieszkaniowej (tak, tam jeszcze ludzie mieszkaja!) o jednolitym piaskowo-glinianym kolorze. W przyjemnym klimacie mozna przejsc od jednego zabytku do drugiego. Podczas takiej przechadzki Kasia zwrocila nam uwage na kolatki, ktore zachowaly sie na niektorych drzwiach. A byly dwie rozne - meska i damska. Ulatwialo to komunikacje pomiedzy odwiedzajacymi a domownikami. Odglos jednej z nich sugerowal meska wizyte, wiec to pan domu zobowiazany byl do powitania goscia w drzwiach. W odwrotna strone to dzialalo, gdy na plotki przychodzila kobieta. To byla taka tam ciekawostka zaserwowana przez Kasie ;)


Ale ciekawostka, ktora zapamietamy z tego miasta to nie kolatki na drzwiach a po poludniowy meeting z niespodziewanymi goscmi w czasie naszego powrotu do domu. I wydaje mi sie, ze w bardziej literacki sposob opisze to Kuba:

W koncu zaczelo sie robic kolorowo! Ale jak to mowi Lecus "na przypale, albo wcale". A zaczelo sie normalnie, po zwiedzaniu troszke glodni i zmeczeni, umawiamy sie z naszym hostem i wracamy z nim do domu na lunch. Atmosfera sielankowa, zupelnie nie zapowiadajaca tego co wydarzy sie za chwilke. Wraz z Nashi, nasza  gospodynia , podjezdzamy kupujemy goracy chleb w piekarni a nastepnie kierujemy sie do ostatniego punktu naszej wycieczki- spozywczaka. Parkujemy i nagle z za nas wyjezdza szary Citroen Xantia z dwoma panami w garniakach, w okularach i mokasynach z czubkiem. Cala nasza piatka, nagle znajduje sie w sytuacji jak z filmu. Siadamy wiec gleboko w fotelach i czekamy na rozwoj sytuacji. Panowie, nazwijmy ich Hot i Dog zaczynaja zgrywac dobrego i zlego gline (jak w typowo hollywoodzkiej produkcji). Pan Hot zaczyna maglowac Nashe na zewnatrz samochodu, a ta robi sie coraz bardziej zdenerowana, blada i zmieszana. Do naszej czworki siedzacej w samochodzie podchodzi zas pan Dog. Z milym usmiechem witam sie z nami (ze mna i z Michem nawet podaje sobie reke) i grzecznie prosi o nasze paszporciki. Nasza szefowa zaczyna miec powazne problemy, bo pan Hot szybko obnazyl jej klamstwo jako bysmy mieszkali w hotelu a do niej jechali tylko na przyjacielskie pogaduchy. Swoja droga chyba nikt wczesniej nie napisal ze couchsurfing czyli mieszkanie u kogos w chacie jest surowo zakazany w Iranie, nawet bardziej niz uzywanie fejsbuka. Wracajac jednak do sytuacji po 10 min Nasha wsiada do auta i informuje nas ze zostalismy zaproszenie na pogaduchy ale juz nie do niej do domu tylko do glownego biura policji "turystycznej". I tu nie przypadkowo uzywam ".." poniewaz Panowie H&D tak sie przedstawili, jednak jak sie pozniej okazalo byla to policja bezpieczenstwa, ktora z tego co sie dowiedzielismy od meza N. jest nagorszym kur***wem ze wszystkich (powiedzial tylko ze moga zgarnac Cie z ulicy i przez dlugi czas nie informowac nikogo gdzie i czemu tam jestes.. cytujac jego slowa "you're lost". Nasi nowi przyjaciele zabieraja nasze paszporty i nie czekajac na nas ruszaja. Po drodze nie za wiele mozemy dowiedziec sie od Nashy, sama jest chyba solidnie zdenerowana wiec nie za bardzo mamy wspolna wersje. Z Michalem  dochhodzimy do wniosku ze my nie ponimaju a dziewczyny maja isc w zaparte. W wejsciu zostawiamy telefony i aparaty. Wchodzimy do niezbyt przyjemnego budynku gdzie ponownie spotykamy pana Hota i pana Doga. Po chwili oczekiwania zostajemy zaproszeni w czworke do pokoju gdzie za biurkiem siedzi Iranczyk w srednim wieku.  Po twarzy widac ze sluzbista z ideologia bezpiecznego panstwa tak gleboko zakorzeniona w glowie ze chyba tylko cos metalowego o kalibrze powyzej 7mm. mogloby mu to z glowy wybic. I tu zaczynamy kolejny film, tym razem polski przedstawiajacy realia pracy policji ale w poprzedniej epoce. Padaja pytania, "co, po co, dlaczego, z kim, kiedy". Nastepnie padaja zapewnienia ze to wszystko dla naszego bezpieczenstwa, ze dobro nasze jako jednostki jest wazne dla dobra ogolu i dla calego Iranu. Szefo zdenerowany troche naszym gadaniem bzdur i rznieciu glupa, zaczyna podnosic poprzeczke i w bardzo dobrze zakamuflowany sposob pokazuje nam, ze on ma czas i ze do czasu kiedy nie powiemy tego czego od nas oczekuje mozemy nie wyjsc z tego pomieszczenia. Z Lecolem dalej nie ponimaju, Kasia sie nie udziela zeby nie pogorszyc sytuacji ale sytuacja Dominiki ktora siedzi najblizej niego robi sie nie do pozazdroszczenia. Zostaje wzieta w solidny ogien pytan. Na szczescie jakos to przetrwala. Szefo wykonuje telefon i po 30s. na jego biurku pojawiaja sie nasze telefonu ktorymi inni mili panowie juz sie pewnie dobrze zaopiekowali. Chiwle pozniej wchodzi Nasha i wszyscy dostajemy do podpisania dokument.. w jezyku farsi (kojarzycie film jak laski w Tajlandii dostaja do podpisania dokumenty w nieznanym sobie jezyku w ktorych niby jest napisane ze przyznaja sie do przewozu narkotykow i dostaja zapewnienie ze dostana maly wyrok a potem okazuje sie ze podpisaly na siebie wyrok?). Na pytanie o przetlumaczenie na angielski dostajemy usmiech politowania. Musimy wiec zaufac N. ktora tlumaczy nam wszystko.  Podpisujemy i otwieraja sie przed nami drzwi wolnosci. Mamy jechac do domu zabrac plecaki i sie zbierac. To byla z ich strony informacja ze w ich kraju to jest nielegalne i ze nastepnym razem juz nie bedzie tak milo.
I tak zakonczyla sie nasza pierwsza przygoda z panami w workowatych garniturach. Efekt jest taki ze ogolnie JIP na 70% bo troche nie wiemy czego sie spodziewac i jednak nas puscili.

Konczac juz ten przydlugawy wpis informuje ze jedziemy wlasnie autobusem do Bandar Abbas czy jakos tak (750km-15zl), tam jutro jestesmy zaproszeni na poczatek obchodow ichniego nowego roku, ktory tu sie obchodzi 13dni. Nastepnie z naszym nowym hostem plyniemy motorowka na Queshm Island gdzie obiecal nam narty wodne i nurkowanie z delfinami. Mam nadzieje ze nam nozki nie zmarzna bo podobno Zatoka Perska ma teraz tylko 25 stopni a powietrze 30. Troszke sie obawialismy kolejnego couchsurfingowania ale na nasze obawy, kolega odpisal ze mamy sie zupelnie nic nie martwic bo jego tata jest "very, very powerfull in this area" i ze mamy sie o nic nie obawiac. No risk, no fun!

Pozdrawiamy

Domi i Kuba





3 komentarze:

  1. nieźli jesteście! My tu kminimy jak tu bezpiecznie przez Australię przejechać, a Wy couchsurfing w Iranie!!! gratuluję odwagi...uważajcie na siebie ziomale!

    OdpowiedzUsuń
  2. piszcie, piszcie fajnie się czyta :)
    tylko uważajcie na siebie!
    Dede

    OdpowiedzUsuń
  3. Łęcuś, weź mi podaj swoje data ur., miejsce ur., miejsce zam., imiona rodziców, bo Maras do naszych legitek potrzebuje :)

    OdpowiedzUsuń