piątek, 29 marca 2013

jak sie bawic w kraju osi zła (Bandar abbas, Qeshm Island, IRAN)

23.03.2013

- Ali, mozemy pojsc potem do jakies kafejki internetowej na chwile?
- Spoko, ale jesli chcecie fejsa lub gmail to nie dacie rady, zablokowane.
- Eee dobra to odpuscimy. Chcielismy wrzucic tekst na naszego bloga.
- Macie bloga? Piszcie, że tutaj jest super, że wszystko jest super! Albo nie... piszcie że wszystko jest super oprocz wladzy. Wladza jest glupia, bardzo glupia.

Ali gdy byla mowa o wladzy za kazdym razem na chwile sie zwieszal, markotnial. Ewidentnie bylo mu przykro ze w takich czasach przyszlo mu zyc. Wladza bardzo ogranicza obywateli, a dodatkowo prowadzi agresywna polityke zagraniczna. Mimo ze konfliktow zbrojnych nie bylo tu od dawna, to Iran "nie lubi sie" z Izraelem, USA, Pakistanem i ogólnie rzecz biorac z krajami arabskimi.
Na naszego gospodarza dodatkowo irytujaco wplywal fakt ze byl w trakcie odbywania sluzby wojskowej, ktorej nienawidzil. Odbebnil juz pol roku, zostalo mu jeszcze poltora.

I to tyle smetow, bo przeciez prawie wszystko mialo byc super.

Ali na tydzien zalatwil sobie zwolnienie lekarskie (wystawil znajomy ojca) by moc spedzic Nowy Rok z rodzina. W necie zobaczyl ze mniej wiecej w tym czasie po Iranie kreci sie czworka blizej niezidentyfikowanych obiektow z Polski, wiec postanowil ich do siebie zaprosic. To nic ze oni wcale jego miasta nie mieli w planach, a najblizsza miejscowka gdzie mieli sie zatrzymac byla oddalona o 700km. Napisal taka wiadomosc ze cala czworka zmienila zdanie w przeciagu jakis 5 sekund. Jedziemy tam!

I tym sposobem wspaniala czworka (z grzecznosci nikogo nie pominalem) jak sie pozniej okazalo zdecydowala sie na spedzenie najwspanialszych dni w Iranie. Najpierw mialy to byc ok 2 dni, pozniej 3, cztery to mial już być maks. Skonczylo sie na pieciu dniach w Bandar'abbas i na pobliskiej wyspie Keszm. I mimo ze za nami fantastyczne przezycia w Teheranie, Isfahanie, Jazd, a przed nami wyjazd na pustynie to doskonale wiemy: wlasnie przezylismy najlepsze 5 dni w Iranie.

Ten wpis bedzie dlugi i przepelniony emocjami. Ale trudno zeby taki nie byl, skoro: powitalismy perski Nowy Rok, nurkowalismy w Zatoce Perskiej, zostalismy porwani i przezylismy wiele innych sytuacji.



Perski Nowy Rok:

O Irańskiej goscinnosci pisalismy juz wiele. Za kazdym razem (o, przypadkowo zaczalem zdanie tytulem ulubionej piosenki Kuby, ktora zreszta jest strasznym gownem) jednak jestesmy totalnie zaskoczeni. Tym razem nasz gospodarz Ali (o którym juz odrobinke napisalem) odebral nas o 6 rano z dworca i zalatwil mieszkanie kolegi, ktorego akurat nie bylo. Troche relaksu przez caly dzien, jakies luzne pogaduchy na kazdy temat i oczekiwanie na wieczor. 

Dla Irańczyków (czy jak kto woli Persow) pozegnanie starego/przywitanie nowego roku to wazne rodzinne wydarzenie. Ciezko mi to porownac do naszej kultury, ale proporcjonalnie moze byc cos jak u nas Wigilia.

Zostalismy zaproszeni, lecz totalnie nie wiedzielismy czego mamy sie spodziewac. Jak powiedzial mi ojciec Aliego, oni chcieliby swietowac to na ulicach swojego miasta, jednak policja nie pozwolilaby na taka swobode by rodzina mogla czuc sie komfortowo. W zwiazku z tym postanowili wyjechac po za miasto, gdzies w okolice gor. Kasia mowi ze jechalismy w Pegueocie 206 w 7 osob, co jednak jest tu normalnym zjawiskiem (hitem dla nas sa piecioosobowe rodziny jadace na jednym motorku).

Na miejsce pojechalo ok 20 czlonkow rodziny i my. Po dojechaniu na miejsce nastapil szybki naturalny podzial rol: mezczyzni szukali drewna, kobiety (juz bez chust) ustawialy stolopodloge na ktorej zreszta momentalnie nas posadzily. W tym momencie poczulismy sie jak biali w afrykanskiej wiosce. Wszyscy dookola cos robili, a my siedzielismy i tylko dostawalismy co chwile przed nos: napoje, ciastka, owoce. Po chwili dezorientacji udawalo nam sie coraz bardziej wtapiac w otoczenie, a na koniec juz bylismy wszyscy jak ziomki z podworka.

Po kolei:
- wszyscy uczestniczylismy w obrzedzie (choc to duze slowo, bardziej to byla zabawa) skakania przez ognisko. Rodzinka tlumaczyla ze przeskakujac dostaje sie energii na caly rok, a wyrzuca sie z siebie te zle moce. Choc z ich tlumaczen wynikalo ze to bardziej poganska zabawa niz wiara ze faktycznie ma to takie znaczenie.

- gdzies z boku na naturalnym grillu (z ulozonych kamieni) robilo sie pyszne miesko, a w tym czasie z jednego samochodu leciala muzyka, puszczano sztuczne ognie i wszyscy tanczylismy. Duzo spiewow, smiechow, szisza i gdzies w tle Ali polewajacy daktylowke.

- jedzenie z pysznym miesem i pytaniami co 20 sekund: czy wszystko mamy? czy czegos bysmy sobie zyczyli? standard tutaj

- na koniec jeszcze troche zywiolowych spiewow z gitara.

Koniec ok 23:45, miejscowi nie przywiazuja wiekszej wagi do samej polnocy, dla nich wazne jest po prostu swietowanie tego wieczoru.
Ludzie ktorzy nas przyjmuja w Iranie zyja raczej ponad przecietnie. Rodzina Aliego także. On sam studiowal cos z platformami wiertniczymi (ma nadzieje ze po wojsku uda mu sie znalezc bardzo dobra prace w Australii), ojciec zajmuje wysokie stanowisko w liniach lotniczych IranAir, mama to pozytywnie walnieta osoba ktora caly czas sie smiala i probowala do nas cos mowic w farsi-angielskim (cos jak moj i Kubusia jezyk angielsko-polski) i dwie siosry: jedna ok 13 lat i druga 21 lat ktora hmmm noo hmmm takze tego. Jako ze tu za zone trzeba jej rodzinie zaplacic to cena tej siostry z pewnoscia bedzie wysoka. Bardzo dobry kontakt zlapalismy tez z kuzynem ktory jest pilotem w Georgia Airways (Kubus w pewnym momencie zaczal mu nawet tlumaczyc jakich maszyn powinni uzywac na danych trasach).


Po rodzinnej imprezie zostalismy zabrani na domowke. Zabawna sprawa, a slowa najlepiej moga ja opisac to: nielegalne i kicz. Wchodzimy do domu i oczywiscie zewszad pelna obczajka. Nikt sie nawet nie kryl po prostu wszystkie oczy skierowane na nas mimo glosnej muzyki.
Nielegalne bylo: takie nocne zgromadzenie, glosna muzyka, impreza w formie powiedzmy klubowej, alkohol, ubior dziewczyn (nie tylko brak chusty, ale tez bluzki, spodnie, buty przypominajce wczesne lata 90 u nas). Na jakiej zasadzie sie to odbywalo ze policja tam nie wbila to nie mam pojecia.
Tradycyjnie juz bylismy niezlymi maskotkami, ktore ku zdziwieniu zebranych potrafily wyjsc na parkiet i tez sie dobrze bawic. W tancu trzeba bylo pamietac jednak, ze nie mozna dotykac sie z dziewczynami (nawet chwytac za reke), co bylo bardzo zabawne i przypominalo dyskoteki z podstawowki.



Queshm Island

Queshm to miesjce stalego zamieszkania Aliego, Miejsce gdzie czuje sie najlepiej. Wyspa w Zatoce Perskiej niedaleko miasta Bandar Abbas gdzie do tej pory przebywalismy, W samej przeprawie nie bylo nic ciekawego gdyby Ali nie postanowil ubarwic jej przemytem pewnego wysokoprocentowego napoju. Napoj prawdopodobnie nie byl dobrze dokrecony w zwiazku z czym z plecaka ulatnial sie odpowiedni do niego zapach. Cale 45 min przeprawy, a potem przejscie przez kontrole policji przebyl w bardzo widocznym stresie. Troche dziwilismy sie po co tak ryzykuje, a jego kuzyn nazwal to pozniej zwykla glupota, za ktora moglby slono zaplacic.

Wieczorem Ali zaprosil swoich ziomkow z ktorymi dali pokaz swoich silnych glosow i umiejetnosci gry na gitarze. Jeden z ziomkow mial najdluzsze paznokcie jakie w zyciu widzielismy, takie jak my tylko dwa razy dluzsze. Okropne zjawisko ktore tu wcale nie jest niczym dziwnym.


Kolenego dnia mielismy napiety grafik, wiec wstalismy o nieludzkiej godzinie 7:00 (no dobra o 8, ale chcielismy o 7).

Zaczelismy z grubej rury. Od nurkowania w Zatoce Perskiej. Dla wszystkich nas (oprocz Kasi) bylo to pierwsze nurkowanie ze sprzetem. Latem probowalem to zrobic bez sprzetu, gdy zanurkowalem w Chycinie na glebokosc 6m by wylowic recznik. Skonczylo sie peknieta blona bebenkowa (recznik wyciagnalem!). W zwiazku z moim wiecznie zapchanym nosem zastanawialem sie czy moge to powtorzyc, ale Ali mowil ze to wielkim problemem nie jest. Odmienne zdanie miala Kasia, ktora niby ma tam jakies papiery z nurkowania (choc moim zdaniem to jest dyplom od rodzicow za zanuzenie glowy w wannie). W kazdym razie twierdzila ze w przypadku kataru jest absolutny zakaz nurkowania. Twierdzila tez ze sprzet jest stary, nieprofesjonalny i zamiast tlenu w butlach mamy gaz, ktory chca wykorzystac do bomb najnowszej generacji. Dobra, to ostatnie to może nie, trzeba jej (tej naszej zydowce oczywiscie) ze jarala sie tak samo jak my.
Rekina co prawda nie spotkalismy (podobno da sie) ale i tak bylo mega. Te wszystkie kolorowe stworzonka sprawily, ze jak najszybciej chcemy jeszcze raz!

W Iranie wiele rzeczy jest zakazanych i sciganych. Sa tez przestrzenie w ktorych swoboda jest znacznie wieksza niz u nas. W tym ruch uliczny. Gdy Ali chcial nam pokazac mala wyspe wjechal autem na plaze, a z plazy wykorzystujac odplyw przedostalismy sie mielizna na oddalona jakies 200m wysepke. Biarac pod uwage ze zrobilismy to nie wychodzac z auta, bylo to dla nas niezla zabawa i kompletna abstrakcja. Na kolejnej plazy juz nie bylo tak kolorowo, bo auto sie zakopalo w piasku. jednak momentalnie znalazlo sie pomocnych 20 chlopa i po pewnym czasie udalo sie auto wydostac.

Zaobaczylismy jeszcze Wielki Kanion (tylko troche mniejszy;) i lasy namorzynowe.

Gdzies po drodze dziewczyny zostaly namowione na henne, co nas bardzo smieszy bo efekt jest podobny do podania mojej pięcio letniej siostrze brazowego pisaka i reki jako obiektu do rysowania. A najzabawniejsze jest to, ze to "cudo" bedzie mogl podziwiac w Polsce kazdy, bo nic nie zapowiada zeby mialo sie szybko zmyc. Smieszne sa czasami te nasze dziewczynki.

Wieczorem poszlismy do galerii handlowej, gdzie dalem reszcie lekcje porzadnego bowlingu. Zahaczylismy tez o wystawe wezy z ktorej wynikalo ze w Iranie mozna spotkac calkiem okropne, oblesne i wielkie stworzenia. Ali przez caly nasz pobyt byl napastowany przez miejscowych. Wiele osob nie moglo sobie odpuscic zapytania miejscowego ziomka skad wzial tych czterech bialasow. Sytuacja powtarzala sie kilkudziesieciokrotnie, w koncu Ali przyznal ze powinien chodzic z tabliczka Lachestan. Tak wlasnie brzmi nazwa naszego panstwa w tlumaczeniu na farsi. Calkiem spoko, nie?

Dzien zakonczylismy wizyta u wujka Aliego by skorzystac z neta i wrzucic cos na bloga. Kolejny raz przekonalismy sie ze kazdy probuje na swoj sposob podejmowac walke z systemem. W odwiedzonej rodzinie wlasnie urodzilo sie dziecko, maly chlopczyk, ktore dostalo zydowskie imie (nie pamietam jakie, ale nie bylo to Kasia). Taki sprzeciw przeciwko polityce nienawisci.

Tradycyjnie już przesadzilem z iloscia tekstu, wiec oddaje paleczke Kubusiowi by opisal reszte pobytu u Aliego.






Kolejny dzien i znowu zaczynamy od konkretow. W planach mamy zobaczyc delfiny na wolnosci i posmigac na skuterach wodnych. Wstajemy znowu nieludzko o 7 i ruszamy w piatke naszym wyscigowo-terenowym hyundayem accentem na polnoc wyspy. Po godzince jestesmy na przystani promowej skad odplywaja szybkie motorowki do miejsca gdzie mozna zobaczyc delfiny. Widac ze miejsce dosyc tuurystyczne ale mimo to nie spotykamy nikogo z poza Iranu.
Przyplywa po nas znajomy Aliego i w droge. Sama podroz okazuje sie juz atrakcja. Motorowka solidnie lata po blekitnych falach Zatoki Perskiej. Podobno jak sie dobrze przyjrzy to w oddali mozna dostrzec Dubaj. Ali kwituje to szybkim " Let's go to Dubai and drink something!" - Niby Iranczyk a jednak swoj co pokaze jeszcze dobitniej nastepnego dnia. Ale wracajac, po 20min doplywamy na miejsce i dlugo nie musimy czekac zeby zobaczyc, narazie w oddali pletwy tych przefajnych morskich ssakow. Po kilku chwilach obserwujemy juz je z bliska jak w odleglosci 3-5m przeplywaja kolo nas. Bardziej ruchliwe nawet sobie poskakaly. Niesamowicie zobaczyc na zywo cos co normalnie oglada sie w National Geographic.

W drodze powrotnej cumujemy na malej wysepce oddalonej o 3-4km od Queshm. Tam dostajemy calkiem niezly obiad na ktory czekamy godzine a nastepnie wracamy na nasza wyspe. Za cala ta ponad 3h wycieczke wraz z obiadem placimy 17zł..

Jedziemy dalej w kierunku przystani skuterow wodnych. Na miejscu okazuje sie jednak ze fale sa zbyt duze i 10latek ktory pilnuje interesu nie chce nam wypozyczyc sprzetu! Nie pomaga proba przekupstwa ani inne marudzenie. W drodze powrotnej zahaczamy jeszcze o prywatna plaze znajomego rodziny Aliego gdzie dziewczyny moge sobie pozwolic na rzecz nie do pomyslenia w Islamskiej Republice Iranu czyli na kapiel w stroju kapielowym. Woda troszke ziebi nam nozki bo przy 32st na dworze, ma ona tylko ok 24. Dajemy jednak rade sprostac temu wyzwaniu.

Wieczorem wracamy do domu szybkie pakowanie  i wracamy do Bander Abbas poniewaz Ali nastepnego dnia ma ostatni dzien zwolnienia a chce spotkac sie jeszcze ze swoim kuzynem pilotem, ktorego nie bedzie widzial przez nastepne pol roku. Nie bierze on jednak pod uwage zeby zostawic nas w hotelu albo wpakowac do nocnego autobusu. Wykonuje pare telefonow i zalatwia nam nocleg, tym razem w pustym mieszkaniu swojego wuja ktory gdzies tam wyjechal. Z powodu duzych fal nie plywaja male lodki do Bander dlatego musimy jechac na drugi koniec wyspy taksa na duzy prom. Przeprawiamy sie i lapiemy takse do miasta (ok.60km).

I tu zaczyna sie porowanie o ktorym pisal Michal. Co prawda troche przekoloryzowal zeby zachecic do czytania ale sytuacja na prawde mogla byc troszke stresujac. Wsiadamy do samochodu, wszystko wydaje sie normalnie, Michal daje kase A. ale ten wyskakaju z "Take this, i don't know why but i don't trust him". Dalej sa zatrzymania sie w dziwnych miejscach, dziwna jazda i zachowanie kierowcy. Ali wydaje sie zdenerwowany ale nie chce nas specjalnie martwic, rzuca tylko ze cos moze byc nie tak. Jak sie pozniej okazalo skojarzyl on pare faktow takich jak to ze taksowkarz chcial nas wysadzic w podejrzanej dzielnicy Bander Abbas, potem chcial jechac jakas boczna droga a nie autostrada a ostatnio slyszal od swojego znajomego o podobnym przypadku porwania. Na szczescie konczy sie tylko na stresie co niektorych z nas.

Na miejsce dojezdzamy o 1 w nocy ale nic nie wskazuje na to zebysmy mieli isc spac. Wszyscy wybudzili sie ta przejazdzka i z checia przyjmujemy u nas Aliego z kuzynem, ktorzy siedza do 4 30.

Nastepnego dnia mozemy sie wyspac wiec korzystamy z tego w pelni. Przed 14 dzwoni A. budzac nas i mowi ze zaraz wpadnie z przyjacielem i kuzynem oraz z lunchem. Lunch okazuje sie typowym polskim pozegnaniem! Na naszej stolo-podlodze albo krzeslo-stole laduja owoce, orzechy i inne zagryski a wraz z nimi poltora literka tradycyjnego w tych stronach wysokoprocentowego napoju alkoholowego wlasnej roboty. Rozmawia sie bardzo milo. Nawet ja z Michalem wybitnie udzielamy sie w konwersacji. Nadchodzi jednak czas pozegnan. Wszyscy zgodnie twierdzimy, ze jak by sie dalo zostalibysmy tutaj do konca naszego pobytu w Iranie. Niesamowite jak szybko mozna sie zakolegowac i znalezc wspolny jezyk z jakims kolesiem z kraju wydawalo by sie tak odmiennego kulturowo, religijnie i obyczajowo. To pokazalo znowu ze Iran to nie islam, Ahmadinezad czy inny Chomeini ale niesamowici ludzie, ich goscinnosc, otwartosc i bezinteresownosc.

O 18 jestesmy na dworcu autobusowym skad jedziemy na pustynie do Tabas z przesiadka w dobrze znanym nam juz Jazd. Na pozegnanie dajemy Aliemu laurke z naszymi zdjeciami (paszportowymi wiec wybitnie twarzywymi), wlasnorecznie zrobione kieliszki chociaz Dominika mowi ze to podstawki do jajek i oczywiscie plyte z polska muzyka, nagrana przeze mnie wiec bez watpienia najlepsza. Nie zeganamy sie, raczej mowimy sobie na razie.


lecol i kuba










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz