poniedziałek, 18 listopada 2013

it's more fun in the Philippinnes! niesamowite widoki, wypadek na motorze i wizyta w szpitalu. O wizycie na Panglao szybko nie zapomnimy :) (Filipiny)

It's more fun in the Phillippines - hasło dobrane więcej niż idealnie! Znajdujemy się na małej wyspie Panglao, na południe od Bohol. Postaram się zainstalować kolejną profesjonalną mapkę. Wpis będzie długi, opiszę to co tu robiliśmy, ale też nasze nieśmiałe spostrzeżenia. Na tej wyspie spędziliśmy cztery dni.





Tajfun, trzęsienia ziemi

W Polsce Filipiny kojarzą się ostatnio tylko z tragicznym tajfunem. Natomiast tu gdzie jesteśmy ludzie podchodzą do tego na zupełnie niespodziewanym luzie.
My: - Filipiny są po tajfunie, ogromna tragedia.
Przeciętny Filipińczyk: - Tak, to jest problem, nie mamy prądu.
My: - Zginęło ponad 10 tys ludzi.
Oni: - Ee, ale to nie tutaj, to gdzieś indziej. Szkoda, że teraz turyści będą się bali przyjechać.

Natomiast miejsca które ucierpiały po trzęsieniu ziemi traktują jako atrakcję i potrafią z uśmiechem na twarzy (jak zawsze) zawieźć tam zainteresowanych jak do innych miejsc turystycznych.

Raz zapytaliśmy miejscowego o drogę do jakiegoś miejsca. Powiedział nam że normalną drogą nie ma co jechać, bo jest rozwalona po trzęsieniu ziemi. Polecił pojechanie dookoła. Nie trudno się domyślić, że wybraliśmy tą zmasakrowaną drogę. Hmm, w Polsce marzyłbym o takich zniszczeniach na drodze.


Malaria

Kuba się czuje słabiej i ma katar.
Przypadek?
Nie sądzę.


Jazda motorem, wypadek, szpital

Ok, czas na największe przeżycie z Panglao. Wynajęliśmy motory, co jest tutaj dość popularne. Wypożyczenie jednej sztuki na  cały dzień wyniosło nas 350 peso (ok 26zł), paliły mało, a paliwo tanie 55 peso/1l (ok 3,5zł).
Ktoś z nas ma prawo jazdy? Heh, bez żartów, to jest Azja.
Problem, że pierwszy raz wsiadłem na motor? Bez jaj, kiedy to zrobić jak nie tutaj.
Pierwsze wystartowanie i poszło elegancko, może gość się nie zorientował że na jego motor wsiadł świeżak.
Rower! Tylko trochę cięższy! I co najważniejsze nie trzeba pedałować :) Dookoła palmy, filipińskie lepianki, wypasające się muły, świnie i koguty - odlot!

Pierwsze większe miasto i śmiejemy się z ulicznego ruchu, gdy boimy się skręcić wśród masy motorów, tricyklów i innych wynalazków. Za miastem śniadanko: pyszna bułeczka, coś jak pączek popita dwoma małymi colami, bo temperatura przegorąca. Cena za  śniadanie mistrzów? 25 peso (niecałe 2zł), żyć nie umierać.

Dalej jedziemy, oglądamy tarsiery i czekoladowe wzgórza, o których zaraz napiszę. Czas na spokojny powrót. Wracamy ciesząc się tylko jazdą i mijaniem widoków, które z Europą wspólnego mają niewiele, albo i nic. Pola ryżowe, pit stop na banana i kokosa, lecimy tutaj! Po drodze tropikalne deszcze, nie szkodzi, fajnie nas schłodziły.

Jedziemy, niby nie za szybko, ale pyk i stało się. Kura wyrosła jak z pod ziemi. Doświadczony motocyklista prawdopodobnie by uderzył, możliwe nawet że jakiś kozak by minął bez problemów. Niestety nie byłem ani doświadczony, ani motocyklistą kozakiem. Szybka ucieczka w bok i z pomocą mokrej nawierzchni znaleźliśmy się na ziemi. Doświadczenie podobne jak z niegroźnej wywrotki na nartach, z tą różnicą że zamiast śniegu był asfalt, a zamiast masy spodni, bluz, i kurtek - koszulka i spodenki. Momentalnie znalazło się przy nas 10 pomocnych miejscowych, jednak sytuacja nie wyglądała kolorowo. Dominika poobdzierana i mega zszokowana się tak zestresowała, że odleciała na kilka sekund. Ja w niemniejszym szoku, ale jako główny sprawca i winowajca, oczywiście zaraz po pieprzonym kuraku. Motor wypożyczony jako nowiutki nie wyglądał niby najgorzej ale jakieś ryski było widać. Obdarcia niby nie najgorsze, w Polsce byśmy ponarzekali i tyle. Jako że jednak mi krew nie chciała przestać lecieć a Dominika zemdlała na jakiś czas postanowiliśmy pojechać do szpitala. Warto dodać że miejscowi objęli Dominikę mega opieką przykładając jej nawet do ran jakieś zielone krzaczki. Do tego zatrzymał się przy miejscu wypadku ok 50-letni Żyd który towarzyszył nam do końca dnia i służył pomocą w każdym momencie.

Pojechaliśmy do szpitala i... to jest osobna historia. Na ścianach i suficie jaszczurki (dodałem to tylko by dodać dramatyzmu, tak naprawdę to tutaj normalne). W jednej sali przyjmowali wszystkich poszkodowanych, od tych co wyglądali fatalnie (starałem się nie przyglądać), po nas.
Niestety, dla nas może stety, ci co wyglądali nieciekawie przestali być istotni w momencie gdy pojawiliśmy się my. Może zrobił swoje fakt białych koszulek całych od krwi, jednak bardziej bym o to posądzał naszą inność i europejskość.

Zajęli się nami ligowo: wyczyścili rany, Dominika miała zrobioną fotę z wakacji udowadniającą że w środku nie stało się nic  niepokojącego.

Ogromną robotę wykonał też Żyd który koniecznie musiał się upewnić, że nic nam się nie stało. Zawiózł nas też do salonu Hondy, gdzie wyceniliśmy straty.

Podsumowując: przeżycie spore, choć straty (szczególnie zdrowotne) na szczęście niewielkie.




Tarsiery

Chyba najsłynniejsze zwierze z Filipin, choć jest wielkości ludzkiej dłoni. Wyglądem trochę przypomina małpkę z wielkimi oczyma. W miejscu gdzie można je zobaczyliśmy spotkaliśmy gościa który pisze bloga na lotnictwo.net. Kuba jest jego wielkim fanem, większe znaczenie dla niego ma tylko śledzenie co nowego u chłopaków z "One diraction". Ogólnie zwałowe zwierzaki, warto było je zobaczyć. Jakoś w wakacje były na okładce National Geographic.




Filipińczycy

Bez przerwy uśmiechnięci. Wydaje mi się że nawet pogrzeby mają na wesoło.

Wszyscy mówią po angielsku i chętnie z nami rozmawiają.

Są niżsi. W sumie to nawet sporo. Zdarzyło nam się walnąć głową o framugę przy wielu stoiskach. Ustawienie wysokości toalet też jest trochę niższe niż u nas, co jest na początku zabawne.




Religia

Filipiny to chyba jedyny kraj Azji Południowo-Wschodniej w którym najwięcej jest Katolików. Co więcej bardzo się z tym utożsamiają i widać to na każdym kroku. Wszędzie figurki, plakaty, a na środkach komunikacji teksty typu: Mama Mary pray for us, God is all, God is our love, God we trust u. Wszędzie są też kościoły, ciekawe że są malutkie i bardzo skromne. Niektórzy gdy wiedzą, że jesteśmy z Polski, skojarzą z papieżem.

Wiara ma też chyba podłoże masowe. Np gość w szpitalu (ok 60-70 lat) zaskoczony, że w Izraelu jest tak mało Chrześcijan ze zdziwieniem przyjął fakt, że Jezus był Żydem. Ee tam, u nas też niektórzy myślą że Jezus, tak jak Krzysztof Kolumb był Polakiem.




Czekoladowe Wzgórza

Kilkudziesięcio metrowe pogórki, które również są towarem turystycznym Filipin. Ciekawe zjawisko, na nas jednak nie zrobiły ogromnego wrażenia, ponieważ taras widokowy z którego można je oglądać wszystkie zniszczyło trzęsienie ziemii. Do tego o tej porze roku są zielone, a ich nazwa wzięła się od tego że zieleń na nich wysycha i wyglądają jakby były posypane czekoladową posypką.

ciężko było się powstrzymać przed wrzuceniem tego :D



Dziwne rzeczy do jedzenia i picia, których spróbowaliśmy

W przydrożnym straganie kupiliśmy jakiś pół-litrowy napój który powstał chyba z wszystkich możliwych owoców i co najważniejsze kilkunastu niepozornych papryczek. Wzięliśmy łyka (dokładniej - łyczunia) i poczuliśmy jak wypala nam wszystko od ust po końcówki dolnych kończyn.

Twardy i ja (łęcol) spróbowaliśmy raz oszczędzić na obiedzie (i zamiast 5zł, wydać 3zł) i kupiliśmy miskę czegoś co przypominało malutkie węgorze. Fakt, że rybki były całe, razem z głowami i oczami wydawał nam się tylko małą przeszkodą. Jednak rozkrojenie tego ochydztwa i obejrzenie tego wynalazku od środka spowodowało, ze nasza miska pozostała prawie nieruszona. Nie wiedzieliśmy kompletnie jak się za to zabrać, więc odpuściliśmy tę nierówną walkę. Z ciekawostek dodam, że jedzenie było przygotowywane z tyłu budy na ognisku, obok robiono pranie (ręcznie, a jak!) i bawiły się dzieci z kotami.

Banany smażone w tłuszczu z karmelem. Pyszne i mega syte.

Może to nie jest jakiś wielki wynalazek, ale kokosy. Dla mnie bez szału, ale kto co lubi.

Cały czas nie możemy przekonać się do narodowej przekąski, czyli baluta. Zjedzenie jajka z zarodkiem to będzie niemały wyczyn.


Biali starsi mężczyźni + młode Filipinki

Obrazek występujący bardzo często. Jeżeli ktoś myśli, że w dzisiejszych czasach nie ma prawdziwej miłości to zapraszamy na Filipiny!

Jak już mowa o Filipińskich dziewczynach to warto wspomnieć o urodzie. Otóż narzekać nie można. Ciemne, malutkie i drobniutkie, niektóre naprawdę bardzo ładne.

Dominika jeszcze nie zrobiła żadnej fotki uroczym Filipinkom, mam nadzieję że się poprawi, w innym wypadku karcer!


Nasz tryb życia

Mocno uwarunkowany przez warunki zewnętrzne. Ciemno robi się już o 17:30. W domku nie mielismy prądu więc po południu ruszaliśmy do jakiegoś baru/restauracji. Tam jakieś drineczki, troszkę neta, jak się dało i gra w karty.

W związku z problemami z wodą kąpaliśmy się wtedy gdy uznawaliśmy, że dochodzi krytyczny moment.

Raz po takim pobycie chcieliśmy posiedzieć jeszcze na plaży. Raczej nie na sucho. Po miłej posiadówie chwycił tradycyjny pacman i nim się zorientowaliśmy byliśmy już w sklepie. Miały być szybkie zakupy i wyjście, skończyło się jak zawsze. Zostaliśmy zaczepieni przez Polako-Australyjczyka, który opuścił naszą ojczyznę w wieku 8 lat, a teraz od 8 miesięcy żyje na Filipinach. Slalomem do sklepu dotarł również Czech, który mieszka na wyspach od 5 lat. Zostaliśmy zaproszeni do Słowiańskiego uczczenia tego spotkania. Z grzeczności nie odmówiliśmy. I tak ze zwykłego wyjścia skończyło się siedzeniem do późnych godzin. Twardy natomiast przegrał bitwę z małym głodem i władował w siebie trzy dość spore zupki chińskie.

Efektami ubocznymi braku prądu, były dwie sytuacje. Raz w restauracji w której korzystano z agregatu przy próbie podłączenia sprzętu do gniazdka zostałem walnięty prądem. Innym razem przy próbie zapisania czegoś przy świeczce zaczęła mi się palić czupryna.

Aa, zapomniałbym dodać. Na każdym domku było już zawieszone: Merry Christmas.




Komunikacja

Prawdopodobnie uda nam się skorzystać ze wszystkich środków komunikacji.

Lecieliśmy samolotem między wyspami. Fajną sprawą było wylądowanie na malutkim lotnisku, które bardziej przypominało przystanek autobusowy niż port lotniczy. Przed nami jeszcze dwa wewnętrzne loty.

Płynęliśmy promem i katamaranem, głównymi środkami komunikacji między wyspami.

Tak jak wcześniej pisałem, jeździliśmy motorami, które są tutaj głównym środkiem komunikacji. Jeżdżą na nich wszyscy.

Za komunikację miejską służą busiki i Jeepneye. Szczególnie interesujące są te drugie. Jest to pozostałość po Amerykanach, czyli Jeepy z długimi pakami. Każdy pojazd jest oryginalnie ozdobiony przez właściciela i jest ich dzika wuchta.
Busy w godzinach szczytu bywają przeładowane, można spotkać osoby stojące z boku i z tyłu trzymające barierek. Bywa że miejscowi podróżują na dachach.

Za miejscowe taksówki oprócz znanych nam samochodów służą tricykle, czyli motory z dobudówką.




Nurkowanie, żółwie, wyspy

Obecnie nasze skóry umierają z powodu spalenizny. Każdy płacze, wzdycha, błaga o litość, ale nikt nie żałuje (jasne, że szkoda nam było hajsu na kremy). Nurkujemy na rafach, oglądamy kolorowe rozgwiazdy i rybki. Wszystko wygrały ponad metrowe żółwie (Kasia Wolna, pozdrawiamy!). Fajne z nich ziomki nawet nie spieprzały przed nami za szybko.

Odwiedziliśmy bezludne wyspy, których zdjęcia powinny służyć jako okładki katalogów.

Wszystko to w temperaturze powietrza ponad 30 stopni ze sporą wilgotnością. Często pocimy się nawet jak siedzimy.Temperatura wody niewiele niższa niż powietrza.




Koguty

Jest ich mnóstwo. Gdy zapędziliśmy się głębiej w wioskę widzieliśmy nawet koguty uwiązane na łańcuchach.
Walki kogutów to narodowa rozrywka. Mamy nadzieję że pod żadnym pozorem nie uda nam się trafić na te bezduszne zawody.

Łęcol

Inne fotki:









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz