sobota, 16 listopada 2013

Just one night in Manila (Filipiny)

Kiedy ostatni raz pisaliśmy, byliśmy w Arabii Saudyjskiej. Od tego czasu nie minęło dużo czasu ale u nas wydarzyło się już bardzo sporo (nocne zwiedzanie 20mln Manili słynącej ze swojego bezpieczeństwa, wizyta na walce karłów, odwiedzenie komisariatu co stało już się chyba naszą tradycją i wiele innych rzeczy).

Chyba nie da się tego wszystkiego opisać ale spróbuje chociaż w skrócie. W Arabii wsiadamy do 500miejscowego JumboJeta. Mamy miejsca na samym końcu a obok nas jest małe pomieszczenie dla około 10os gdzie mogą się pomodlić w strone Mekki. (W samolocie!) Po 10h lotu, przelatując nad rozległymi slamsami lądujemy w stolicy Filipin. Oczywiście nie mamy nic zarezerwowane ale tu z pomocą przychodzą rodacy, którzy polecają nam całkiem sympatyczny hostel. Po przyjeździe do hostelu, jesteśmy przed nimi. Zajmujemy ostatnie miejsca (ich) i w końcu po 72h w podróży możemy wziąć prysznic. To dobre szczególnie dla Michała, którego zapach przypominał już woń rdzennych mieszkańców polskich dworców.

Na miejscu poznajemy Poznaniaka, który kończył już swoją podróż po Filipinach. Ogólnie mega ziomek z którym wieczorem postanawiamy wyjść na miasto i godnie zakończyć jego podróż a naszą zacząć z solidnym przytupem. Wieczór rodem z kac vegas przerósł nasze oczekiwania. Od razu po wyjściu spotkaliśmy dwóch Szwajcarów, którzy zaproponowali wyjście do nocnego klubu z walkami karłów. Tego nie można było przegapić dlatego po 20min zameldowaliśmy się w tym przybytku. SQ ani Słodownii to to nie przypominało. Byliśmy chyba jedynymi białymi oprócz właściciela , który również również pełnił funkcję ringowego podczas tych specyficznych zmagań. Cały czas byliśmy zagadywani przez miłe panie chcące dowiedzieć się coś o nas. Dominika uważała że chciały nam też urozmaicić wieczór ale to oczywiście oczernianie tych uroczych Filipinek. Po obejrzeniu dwóch całkiem zaciętych walk postanowiliśmy starym poznańskim zwyczajem wyjść i zaopatrzyć się w sklepie na dalszą część nocy już u nas w hostelu. Jak to często bywa życie minęło się z oczekiwaniami i chwili spędzonej w naszym pokoju zagrzani do dalszego zwiedzania Manili ruszamy znowu, już tylko w męskim składzie. Piotras mimo, że jak to Michał powiedział chyba sześć razy, mógłby być naszym ojcem dorównywał nam bez problemu. Po obejściu 2-3 klubów zaczynamy powrót do domu.

Powrót który powinien zająć w naszym stanie maksymalnie 30min zajął nam 4h. A to wszystko przez miłe Panie, którym tak się spodobaliśmy, że postanowiły nam potowarzyszyć w drodze do  domu. Dyskretnie ale dostrzegalnie starały nam się uświadomić iż nie musi to być droga do naszego domu. Po kilku odmowach niezadowolone Panie odeszły a w ich miejscu pojawili się Panowie policjanci. Pomimo naszego zdziwienia zaproponowali nam podwózkę na swój komisariat. Bardzo sympatycznie odmówiliśmy i powiedzieliśmy że wolimy się przejść. I tak szliśmy przez Manilę w kordonie 10 policjantów. Na komisariacie zostaliśmy powitani nie tylko przez Pana komisarza ale również przez urocze Panie które poznaliśmy wcześniej. Jak się dowiedzieliśmy zostaliśmy posądzeni przez Panie, które jak się okazało Paniami nie były o skorzystanie z ich usług. Sytuacja zaczęła się robić mocno abstrakcyjna. Panowie z "Panami" mieli chyba jakiś wspólny układ ponieważ co chwile Pan Komisarz wyciągał mnie z pokoju i pokazując cele zapewniał że wszystko da się załatwić polubownie. Wtedy zacząłem uświadamiać mu, że my nie przyjechaliśmy tu na wakacje ale nieść pomoc w zniszczone regiony kraju. Na potwierdzenie pokazałem mu moją kartę euro26 (nasza organizacja charytatywna) i bilet na samolot za 5h, którym zostaniemy przetransportowani w miejsce dotknięte katastrofą. Żadnemu z policjantów nie pozwalaliśmy dotykać naszych paszportów, które oczywiście nie są naszą własnością ale naszego kraju. Wszystkie dane spisywali z naszej ręki. Następnie wysunęliśmy większe armaty, zaczynając wykrzykiwać o internaszional skandal (min z 15 razy), telefonie do konsulatu, tłumacza, i naszej organizacji (ok 10 razy) i o skardze jaka zostanie napisana oficjalnie przez naszą ambasadę na manilską policję (wielokrotnie). W końcu chyba groźby poskutkowały bo nasi porywacze zaczęli mięknąć a nasze koleżanki (koledzy) wyraźnie niezadowolone opuściły lokal. Po ponad 3h w w brzasku wschodzącego słońca jesteśmy wolni i możemy wracać do hostelu. Jako że jest przed 6 i mamy godzine do umówionej taksówki, Piotek proponuje żeby uczcić naszą wolność jeszcze jednym małym rumem. 20 min przed taksówką budzimy Dominikę, bierzemy spakowane plecaki i ruszamy na lotnisko. Szkoda że nie można odzyskać kasy za to, że nawet nie weszliśmy do naszych łóżek.

Sam dojazd na lotnisko, odprawy i lot zamglił mi niestety smog, który panuje nad Manilą. Ale ta historia to dopiero początek. Myślę że jutro Łecol opisze nasz pobyt na Bohol i Panglao a tam działo się jeszcze więcej. Pozdrawiam

Kuba

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz