wtorek, 19 listopada 2013

W apokaliptycznym mieście, Cebu (Filipiny).

Cebu.

Miało być dla nas miastem przesiadkowym, bez specjalnych atrakcji turystycznych i bez większych przygód. Ale my cały czas przemierzamy Filipiny zgodnie z hasłem "it's more fun in the Philippines" i sami sobie zapewniamy dodatkowe przeżycia.

Dotarliśmy do Cebu promem. Jak zwykle wzgardziliśmy ofertami "taxi, sir", "taki, mum". Jak kozaki szliśmy przed siebie z mapką dotarcia do naszego hotelu na komórce. Warto dodać, że dzielnica dookoła portu do najbezpieczniejszych z pewnością nie należała, zwłaszcza wieczorem: slumsy, niedoświetlone ulice, życie biedniejszych Filipińczyków na ulicy. Wszystko skumulowane razem spowodowało, że po przybyciu do hotelu (jednak taksówką, bo żaden miejscowy nie był w stanie powiedzieć nam na jakiej ulicy sie znajdujemy) odpuściliśmy sobie kolację.

Lokalizacja hotelu to oaza luksusu pośród pustyni filipińskiej biedy.
Sam hotel naprawdę bardzo przyjemny! Nie żal nam było ani grosza z wydanych 30 zł na nocleg w 3* hotelu. Oprócz wliczonego w cenę śniadania (jajko sadzone + ryż + kawałek mięska), brakowało nam tylko darmowego barku. Ale nie ma co narzekać skoro za DWIE butelki rumu 0,7l w pobliskim supermarkecie płacimy jedyne 10 zł :) a cola jest tańsza od wody.
Z zakupami do hotelu.
Następnego dnia wybralismy się na miasting. Dojście do krzyża Magellana przez trzęsienie ziemi zostało niestety nam uniemożliwione, więc obraliśmy pieszo kierunek centrum handlowego.

Obrazek tego apokaliptycznego miasta zostanie nam długo w pamięci. Tamtejsze miejskie rzeki w żadnym aspekcie nie przypominają górskich strumyków. Śmierdzące, pozapychane wszelakimi odpadami, przezroczystości - brak. Nie tylko cmentarze, ale też tereny nadrzeczne są zamieszkiwane przez najbiedniejszą część społeczeństwa.


Trzeba było bardzo uważać, by nie podzielić przykrego losu Jaśka Meli, ponieważ przewody elektryczne, których na ulicach jest cała masa, często swobodnie zwisają i sięgają wysokości przeciętnego Filipińczyka.



O chodnikach można pomarzyć. Ruch uliczny to koszmar. Tutaj raczej nie ma podziału na pasy drogowe. Po prostu jest ich tyle, ile zmieści się aut na szerokość.
Kilka razy prawie się nie udusiłam  połączeniu z gorącym powietrzem dają mieszankę wręcz zabojczą.
Podsumowując kilkunastominutowy spacer po Cebu, w Polsce nawet nie jest aż tak źle jak nam się wydaje :) A tych co zazwyczaj narzekają to zapraszamy na wycieczkę krajoznawczą do miasta Cebu.





Gigantyczny shopping mall jest główną atrakcją okolicy dla mieszkańców i nie tylko. Nas głównie przyciągnął bankomat, a wszystko przez nasze nieprzewidziane wydatki na Panglao. Stojąc w kilkunastominutowej kolejce przed bankiem, oprócz załatania wyjazdowej dziury finansowej, stwierdziłam, że lepiej wypłacić ciut więcej peso, gdyby czasem ciąg dalszy nieprzewidzianych kosztów miał miejsce. Nie musieliśmy czekać wcale długo.
Stojąc cały czas w kolejce do bankomatu, godz.12:
- Dzisiaj jest 18.11. Czy my czasem nie mieliśmy lotu na 18.11?
- Dzisiaj jest poniedziałek, a lot mamy we wtorek.
- No ale 18.11 to poniedziałek...

Po sprawdzeniu maila z rezrwacją okazało się, że mamy godzine, żeby się teleportować na lotnisko z bagażami.
No way.

Po przebuszowaniu internetu, próby dodzwonienia się do biura obsługi klienta linii Cebu Pacific, a w końcu wylądowania w owym centrum, w biurze tejże linii lotniczej okazało się, że niewykorzystane bilety nam przepadają, a my potrzebujemy nowych, jeśli chcemy się dostać na Palawan.

Zajechaliśmy się wszyscy, jak to Kuba stwierdził "jak polscy turyści na Ibizie". A miało być bez kolejnych przygód i dodatkowych, niepotrzebnych kosztów.

Kuba, łęcol i ja próbowaliśmy się spiąć na tę sytuację, ale nie mogliśmy. Każde wspomnienie po tej sytuacji wywoływało salwę śmiechu. Jedyny Twardy spiął się "trochę". Ale trudno się dziwić jego spinie, skoro już za 10 miesięcy ma ślub :P

Jedynym małym plusem było to, że było nas w miare stać na bilety kupione z dnia na dzień. W porównaniu do cen jakie europejscy przewoźnicy w takiej sytuacji by zawołali (wiem z doświadczenia, pozdro siostra!), ceny Cebu Pacific nie okazały się tragicznie wysokie.

Skoro wylądowalismy w centrum handlowym to czas na shopping, ale głównie w markecie :P
Musieliśmy się obkupić w jedzenie, bo po zmroku nawet moi 3 bodyguardzi boją się wychodzić z hotelu.
Dla mnie skandalem było to, że nie mogłam kupić sobie żadnego balsmu do ciała w markecie, ponieważ wszystkie były wybielające!
Zaliczyliśmy też obiad zaraz za bramkami marketu, z którego każdy z nas był zadowolony: dobry, syty i tani :)




Powrót do hotelu przemknął w tej samej dusznej i zanieczyszczonej
atmosferze apokaliptycznego miasta Cebu.

I na tym można skończyć opis naszego pobytu w Cebu.

Tak jak mieliśmy wylecieć we wtorek do Puerto Princessa, tak wylecieliśmy :)
Nie zaspaliśmy :P

Dominika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz